Nie ja pierwszy zdałem sobie sprawę, że nasze dzieci uczą się w większym stopniu obserwując, co robimy my sami, niż słuchając tego, co im mówimy. Często też znajdują własne rozwiązania.
Fotografia stała się jednym z języków komunikacji. Podglądam moje dzieciaki, a one mnie i efekty moich działań. Jestem szczery w tym, co robię, a one bezpośrednie w tym, co mówią. Najczęściej objawiało się to moim rozczarowaniem po nieudolnych próbach zapędzenia ich przed obiektyw i komentarzami z ich strony. Wydawało mi się, że jest im obojętne to, czy uda mi się zrobić zdjęcie gór czy zachodzącego słońca. Że wolą biegać po kamieniach, ciesząc się chwilą. A ja chciałem sfotografować wszystko. Zmagazynować i zapamiętać w ten sposób wspólnie przeżywany czas.
Mimo wszystko widać było ich zainteresowanie fotografowaniem. Ujęcie rzeczywistości w prostokątny lub kwadratowy kadr działa nie tylko na dorosłych. Dzieci uwielbiają odwzorowywać to, co jest wokół nich. Mogą do tego służyć kredki lub farby. Dlaczego nie mógłby służyć do tego aparat fotograficzny?
Pamiętam, gdy pierwszy raz zrobiłem zdjęcie aparatem ojca. Był to niemiecki Altix. Dziś powiedziałbym, że wygląda oldschoolowo, ale on wpisywał się wyglądem w standardy tamtych lat. No i ta 36 klatkowa klisza. Byłem ostatni w kolejce przy korzystaniu z tego cudownego wynalazku i zawsze było to mocne przeżycie. Ojciec, mama, siostra i na końcu ja. Pierwsze próby rejestracji sprowadzały się do wizerunku znajomych stojących lub siedzących na plaży. Gofry, lody to naturalne rekwizyty, a piasek i tłumy plażowiczów to naturalna sceneria. Aparat dostawałem zawsze "tylko na chwilę".
Dziś dostępność aparatów fotograficznych jest duża. Aparat stał się codziennością. Jest tak samo ważny jak komórka, karta kredytowa czy kluczyki do samochodu. Rejestrujemy chwile z naszego życia. Dzieci i nas samych, nasze wakacyjne i służbowe wyjazdy. Fotograficzne obrazy są wszechobecne. Można powiedzieć, że nas zalewają. Ilość klatek na negatywie nie jest już ograniczeniem.
W tej masie fotograficznych obrazów my dokładamy swoje kadry, bo każdy może... zatrzymać chwilę. Chcemy mieć możliwość wspominania i dzielenia się tym z rodziną i znajomymi, właśnie za pomocą fotografii. Produkujemy wspomnienia w czasie rzeczywistym.
Przy okazji wizyty u dziadka, Marysia wzięła do ręki starego, poczciwego Starta. Bez kliszy. Obeszła całe mieszkanie obserwując zmieniające się na matówce aparatu kadry. Magia. To nie potrzeba zatrzymywania obrazów na kliszy, lecz chęć obserwacji była najważniejsza. Celebracja chwili i nauka fotograficznego sposobu patrzenia ziściły się w jednym momencie. Moja córka nie nauczyła się jeszcze "planować wspomnień". Najważniejsze jest tu i teraz. Także z aparatem.