„Nie żałujcie mojego nienarodzonego dziecka, to ja żyję z tą decyzją"
List do redakcji
26 stycznia 2015, 16:51·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 26 stycznia 2015, 16:51
Czytam teksty o tabletce „po"– opinie za i przeciw. Czytam wypowiedzi ekspertów o tym, co czują kobiety, które rodzą niechciane dzieci, albo co czują kobiety, która na dziecko się nie zdecydowały. Dlaczego nikt nie za pyta nas? Kobiet, które stanęły w obliczu takiej decyzji. Dlaczego się nie wypowiadamy. To może ja zacznę…
Reklama.
Pięć lat temu usunęłam ciążę. Nie ma dnia, żebym o tym nie myślała. Ale to naprawdę nie znaczy, że wszystkie kobiety, które zdecydowały się aborcję myślą o tym, co zrobiły. Nie wkładajcie nas do jednego worka, nie wpychajcie do dwóch szufladek podpisanych: „cierpiące z syndromem postaborcyjnym" albo „bezuczuciowe suki". Życie to nie jest matematyka.
Jeszcze trzydzieści, czterdzieści lat temu kobiety usuwały ciążę tak, jak dzisiaj biorą tabletkę „po". Przy okazji pracy zawodowej poznałam ich mnóstwo. I naprawdę Maria Czubaszek nie jest wyjątkiem. Jedna z moich ciotek na pytanie, ile razy usuwała ciążę, odpowiedziała: „sześć", gdy spytałam, czy miała wyrzuty sumienia odpowiedziała po prostu: „nie". Wtedy nikt nie miał świadomości, którą mamy dzisiaj. Nie było tylu środków antykoncepcyjnych, nie było USG dzięki, któremu kobiety mogą od pierwszych tygodni wiedzieć, jak rozwija się ich dziecko.
Nie tłumaczę się. Jestem przedstawicielką pokolenia kobiet świadomych. Wiem wszystko o antykoncepcji. To mama zaprowadziła mnie do ginekologa. W rodzicach zawsze miałam wsparcie. Gdy zaszłam w ciążę miałam już czteroletnią, wyczekaną córką. Córkę, która była moim dzieckiem od dnia, kiedy zobaczyłam dwie kreski na teście ciążowym. Gdy lekarka spytała mnie czy chce robić testy PAPPA powiedziałam, że nie, bo niezależnie od tego, jaki będzie wynik - i tak nie zdecyduję się na aborcję.
Zanim jednak urodziłam córkę, byłam zwolenniczką aborcji. Inaczej, uważałam, że każda kobieta ma prawo do decyzji. Po urodzeniu córki byłam pewna. „Usuwają chyba tylko te kobiety, które nie mają dzieci". Ech, jak my lubimy tak wszystko wiedzieć, nazywać, być pewnym. A przecież wiemy o sobie tyle, na ile nas sprawdzono.
Jak to się stało, że ja matka usunęłam drugą ciążę?
Część 1. On i ja
Wielka miłość, zauroczenie. Coś czemu nie potrafiłam się oprzeć. Ale to nie był mężczyzna, którego chciałam wpuścić do domu, poznać z córką. Nie mogłam się zgodzić, żeby ona kiedyś przeżywała to, co ja w dzieciństwie: niepokój, lęk, huśtawkę. Tak, mogłam go odrzucić, nie być z nim. Trzeba wybierać odpowiednich mężczyzn. Tak, znam dobrze teorię. Jak pewnie niejedna z nas.
Związek z Nim to była nieustanna walka między mną racjonalną, a mną instynktowną. Ta, którą rządził instynkt – wygrywała. Zaszłam w ciążę. Jak to możliwe? Ja? Kobieta, która o córkę starała się wiele miesięcy. Co najbardziej bezsensowne, zaszłam w ciążę podczas okresu– to jedyny raz, kiedy kochałam się bez zabezpieczenia.
Część 2. On się waha (ja sprawiam, że on się waha?)
Patrzę na dwie kreski na teście ciążowym. Dzwonię do Niego. On się cieszy. Tylko, że ja mu nie ufam. Raz już zostawił kobietę w ciążę. Jest niezadowolony, bo czuje mój dystans. Zaczyna się obrażać, uciekać. Pyta: „a czy to na pewno moje dziecko". Gdy mówię: „może usunę", grozi mi policją.
Część 3. Rozważania
Jedyne co czuję, to lęk. Po co mi ciąża, już mam dziecko, nie chcę. Racjonalizuję, że biorę leki, które mogą dziecku zaszkodzić. Miotam się. Czytam o młodych dziewczynach biorących środki poronne. Słabo mi. Jestem dorosła, nie muszę sięgać po tak drastyczne metody. W Polsce bardzo łatwo jest usunąć ciążę. Wystarczą pieniądze i kontakt. A o kontakty doprawdy nie trudno. U Pana X kosztuje to 2000 złotych. Wiem od koleżanek, które kiedyś usuwały, albo usuwały ich przyjaciółki.
Wciąż nie jestem pewna co zrobię. Miotam się między: „Przecież to moje maleństwo, jeśli ja go nie ochronię, kto to zrobi", a „nie mogę, nie dam rady".
„Proszę przyjść" mówi X. W jego gabinecie ląduje 30 kwietnia. Jest ze mną przyjaciółka. „To twoja decyzja, ale nie widzę tego. Facet zatruje Ci życie, właśnie awansowałaś. A jak wytłumaczysz to Matyldzie?" tłumaczy.
X. mnie bada. „Jest pęcherzyk…" stwierdza. „Nie wiem czy chcę tego dziecka" mówię. „A, rozumiem. To w porządku. Teraz mogę Pani ten pęcherzyk szybko wyssać, zajmie to trzydzieści sekund. Po weekendzie majowym dziecko będzie miało już serce, i nie da się usunąć bez narkozy" komunikuje beznamiętnie.
„Potrzebuję dwóch godzin, żeby zebrać myśli" mówię słabo. „Czekam na decyzję - słyszę. Koniec rozmowy
Część 4. Decyduję
Dzwonię do Niego. Telefon wyłączony. Dzwonię do Naszej Wspólnej Przyjaciółki. Ona mówi: „On nie chce z tobą rozmawiać". Przyjaciółka kiwa głową. „Czujesz co za facet? Z takim chcesz mieć dziecko?!".
„Muszę to zrobić teraz, za tydzień już się nie zdecyduje" mówię jej.
Wracamy do lekarza. Zabieg trwa chwilę. Boli. „Po sprawie" oznajmia X. Schodzę z fotela. Przez cały weekend nie wstaje z łóżka. Córka na szczęście jest ze swoim tatą.
Część 5. Szczęśliwo-smutne zakończenie
Po trzech latach poznaje właściwego mężczyznę. Nie mogę zajść w ciążę. Albo mój Mężczyzna nie może. Wszystkie badania są w porządku. Każdego dnia myślę o Tamtym dziecku: czy to byłaby dziewczynka czy chłopiec. Patrzę na kobiety, które zaszły w ciążę w momencie, w którym zaszłam ja. Obserwuję ich dzieci. Moje dziecko mogłoby być ich kolegą albo koleżanką– bawić się z nimi w piaskownicy, walczyć o foremki, chodzić do tej samej grupy w przedszkolu. Jest mi smutno.
Czasem myślę:
– że żałuję, że nie ma u nas wsparcia psychologicznego dla kobiet, które nie wiedzą czy chcą usunąć. W jednym z państw skandynawskich (nie pamiętam którym) kobieta zanim podejmie decyzje - rozmawia z psychologiem, wypełnia testy specjalistyczne teksty. Tak, żeby naprawdę sama wiedziała czy tego chce, czy nie. Dlaczego wszyscy walczymy ze sobą, gdzie zaczyna się życie, a nikt naprawdę nie oferuje nam wsparcia. Czy wszyscy są tak tępi, że nie wiedzą, że zdesperowana kobieta nie potrzebuje prawa, żeby usunąć. Ona wciąż najbardziej potrzebuje rozmowy. Nawet jeśli zdecyduje się na usunięcie ciąży, będzie pewna, że tego chciała.
– że żałuję, że nie byłam wtedy z inną przyjaciółką, która jest przeciwniczką aborcji, może szczęśliwą matką czwórki dzieci i która przekonywałaby mnie, że warto, że pal licho faceta, że dam radę.
Ale głupio tak oddawać życie w ręce innych osób, prawda? I tak ważne decyzje.
To nie jest manifest matki z „syndromem postaborcyjnym", nie wiem nawet czy wierzę w coś takiego, bo badania są różne. Nie śniło mi się dziecko, nie miałam depresji. Został tylko silny żal i poczucie, że drugi raz postąpiłabym inaczej.
I wciąż uważam, że my kobiety jesteśmy z tym bardzo samotne. Cholernie samotne.