Naiwnie sądziłam, że szkoła ma uczyć dzieci. To wyścig szczurów...
List do redakcji
29 listopada 2014, 15:43·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 29 listopada 2014, 15:43
Córka poszła do szkoły mając teoretycznie 7 lat, rzeczywiście 6 lat i 9 m-cy. Ktoś może powiedzieć, że te klika miesięcy nic nie znaczy. Pierwsze półrocze to był dramat. Dziecko wycofało się, zamknęło w sobie, emocjonalnie nie było zupełnie przygotowane na pójście do szkoły. Pojawiły się objawy natury somatycznej - bóle brzucha, biegunki, bóle głowy.
Reklama.
Witam serdecznie,
Przeczytałam z zainteresowaniem artykuł opisujący sytuację 6-latków. Jestem bardzo mocno zainteresowana tą problematyką. Posiadam dwoje dzieci: córeczkę w wieku 8 lat ( II Klasa szkoły podstawowej i synka lat 5 - III grupa w przedszkolu).
Oboje urodzili się w połowie grudnia - jedno w 2006 r., drugie w 2009 roku (jako wcześniak - termin porodu wyznaczony był na styczeń 2010). Starsza córka miała być pierwszym rocznikiem, który rozpocznie edukację w wieku 6 lat. Tylko, że w przypadku mojej córki to byłby wiek 5 lat i 9 miesięcy. Bardzo mocno włączyliśmy się wtedy w akcję zbierania podpisów i udało się - obowiązek został przeniesiony na kolejne roczniki. Córka poszła do szkoły teoretycznie mając 7 lat (rzeczywiście 6 lat i 9 m-cy).
I ktoś może powiedzieć, że te klika miesięcy nic nie znaczy, ale ja nie zgodzę się z takim twierdzeniem. Córka znakomicie wypadła w testach gotowości szkolnej. Posiada znakomitą pamięć wręcz fotograficzną, pięknie maluje i rysuje, uwielbia tańczyć. Przez całe przedszkole była dzieckiem otwartym, śmiałym, takim które startuje (a przynajmniej chce) w każdym konkursie recytatorskim, plastycznym, muzycznym...
Pierwsze półrocze w szkole to był dramat, drugie też nie lepiej. Dziecko wycofało się, zamknęło w sobie, emocjonalnie nie była zupełnie przygotowana na pójście do szkoły. Pojawiły się objawy natury somatycznej - bóle brzucha, biegunki, bóle głowy. Fizycznie była zdrowa, ale problemy natury psychicznej mieliśmy duże. Największy problem był z odrabianiem lekcji. Po 20 minutach (dzieci mają zadawane do domu nawet po 3 strony A4) traciła koncentrację, zaczynała marudzić, kręcić się przy biurku. Każdą pracę domową chciała zaczynać od rysunków plastycznych i tych przyjemnych prac. Na dodawanie i kaligrafowanie liter nie miała już siły i ochoty. Nie nadążała na lekcjach, więc do domu przynosiła dużo do odrobienia. Lekcje kończyliśmy po 21, rano musiała wstać o 6.30, bo obydwoje z mężem pracujemy.
Drugie półrocze nie było lepsze. Najgorsze było to, że pojawiły się oceny. JEŚLI JESZCZE RAZ PRZECZYTAM GDZIEŚ, ŻE W KLASACH 1-3 DZIECI SĄ OCENIANE OPISOWO, TO BĘDĘ KRZYCZEĆ. Proszę zajrzeć do dzienników lekcyjnych. Po I półroczu I klasy córka dostawała oceny, najpierw tylko 4, 5 i 6, a potem także 3 i 2. Tylko ocena końcowa była opisowa. Nauczyciel tłumaczy, że oceny są stawiane do dziennika pomocniczo! Mieliśmy problem z nauczeniem płynnego czytania. Każda nowa czytanka stanowiła problem. Po trzykrotnym przeczytaniu córka zapamiętywała tekst. Dlatego z zadanych czytanek dostawała 6 lub 5. Gorzej, jak Pani spytała ją z nowej czytanki - wtedy 3. Rozmawiałam z nauczycielem prosząc o pomoc. Rada była jedna - więcej ćwiczyć. Tylko kiedy???????????
Poza tym dziecko słabymi ocenami zniechęcało się tak skutecznie, że naprawdę brakowało mi pomysłów, jak ją zmotywować. Dopiero konsultacje z innymi rodzicami pomogły mi trafić na metodę sylabową, dzięki której córcia nauczyła się czytać, a nie zapamiętywać tekst. W drugiej klasie pojawił się inny problem. Problem z matematyką. Córka nie ma problemu z liczeniem w zakresie 10, dodawanie i odejmowanie w zakresie 20 też nie wychodzi jej źle. Ze sprawdzianów przynosi 4, 5. Świetnie rozwiązuje zadania z treścią. Problem jest z tzw. "minutówkami". Test polega na rozwiązaniu jak największej liczby przykładów w ciągu 1 minuty (przykładów jest 20). Proponuję każdemu dorosłemu zmierzyć sobie czas. Za pierwszym razem córka rozwiązała 9 z 20 - oceniona została na 2. Zaczęliśmy ćwiczyć. Okazało się, że jest w stanie zrobić 15 - 16 w ciągu 1 minuty, ale nigdy więcej. Ja się pytam, co jest ważniejsze ? To żeby umiała liczyć, czy żeby robiła to szybko.
Dla mnie to wyścig szczurów. Szkoła rozczarowała mnie zupełnie, zwłaszcza, że naiwnie sądziłam, że ma ona uczyć dzieci, a tak naprawdę tylko ROZLICZA z tego, co dzieci umieją, wiedzą. Moja rada dla rodziców jest taka: jeśli wasze dziecko idzie wkrótce do szkoły, to zacznijcie już teraz pracować z nim intensywnie w domu, tak by czytało i liczyło (w podstawowym zakresie) zanim pójdzie do szkoły. Oszczędzi to wam stresu i nerwów i bezradnego patrzenia na mękę waszego dziecka. Jestem rozsądnym rodzicem, nie mam ambicji, by moje dziecko było we wszystkim najlepsze, nie wymierzam kary za gorsze oceny, uczę, że trzeba się starać, a i tak nie zawsze wszystko się w życiu udaje. Nie zmuszam, zachęcam, motywuję, chwale za sukcesy.
Z synem nie popełnię tego samego błędu. Pracujemy w domu już teraz. Jako 5-latek zaczyna już samodzielnie składać krótkie, łatwe słowa. Mimo to zrobię wszystko, aby nie poszedł do szkoły jako 6-latek. Postaram się o odroczenie. Proszę o artykuł z wyjaśnieniami krok po kroku, jak się do tego zabrać żeby osiągnąć cel. Nie wyobrażam sobie, że nie dane jest nam decydować o losie naszych pociech. To rodzic wie najlepiej, jak sobie radzi jego dziecko. Najgorsze jest to, że aby przepchnąć reformę pokazuje się rodzicom fałszywy i kłamliwy obraz szkoły. Za kilkanaście lat będziemy mieli pokolenie dzieci z problemami, bo nie wierzę, że to się nie odbije na ich zdrowiu psychicznym.
Pozdrawiam i popieram wszystkich tych, którzy walczą o lepszy start naszych dzieci. A tym, którzy mają jeszcze dzieci w przedszkolach - zazdroszczę - to najpiękniejszy okres i dla dzieci i rodziców.
Marta
A czy Was spotkała podobna sytuacja, jak udało Wam się rozwiązać taki problem? Piszcie do nas na adres: kontakt@mamadu.pl