Rozmowy o śmierci, czyli Dzidek błąka się po Powązkach
Mama Juniora
31 października 2014, 15:13·2 minuty czytania
Publikacja artykułu: 31 października 2014, 15:13na cmentarz trafiamy dopiero późnym wieczorem. czy nas wpuszczą? czy nie będzie zamknięte?
tymczasem, mimo późnej pory, na Powązki wlewają się tłumy.
ciche, skupione, ale nie przygnębione.
a teraz, jak wytłumaczyć trzylatkowi, po co tu jesteśmy? że to nie jest zwykły niedzielny spacer?
jak wyjaśnić, ale nie przestraszyć?
- wiesz, Dzidku, jak ktoś już jest bardzo, bardzo stary, to często po prostu jakby się wyłącza.
przestaje działać, przestaje żyć. mówi się wtedy, że już nie żyje.
– o raju! jak dziadek Jeż? – Dzidek pyta o swego pradziadka. nigdy go nie poznał, ale pije dziś z jego ulubionego porcelanowego kubka do herbaty.
– tak, tak jak dziadek Jerzy. widzisz, już go nie ma. bo był bardzo, bardzo stary.
ale można przyjść w takie miejsce jak to, czyli na cmentarz, i zapalić takiej osobie świeczkę
i przynieść kwiatki, żeby pokazać, że się ciągle o niej pamięta.
stajemy przed grobem Niemena.
– o, widzisz synku, tu jest miejsce takiego pana, który śpiewał piękne piosenki, dzisiaj słuchaliśmy w radiu.
i chociaż też już go nie ma, to ludzie pamiętają o jego głosie, lubią jego piosenki i przychodzą zapalić mu świeczkę. rozumiesz.
– rozumiem. a ja psu też mogę zapalić świeczkę?
– tak, są też cmentarze dla zwierzaków.
– zwierzakowe dla zwierzaków i ludziowe dla ludzi?
– tak.
– a czy my żyjemy, mamo?
– tak, pewno, jak najbardziej żyjemy.
– a ci ludzie nie mieszkają?
– nie mieszkają?
– no, mieszkają w Warszawie czy nie mieszkają? żyją w Warszawie czy nie żyją?
– nie, oni już nie żyją.
i tak tłumaczymy Dzideuszowi eschatologiczne meandry i rozważamy tajemnice życia i śmierci.
młody bardzo chce ukraść płonące znicze z grobów i wziąć kilka do domu.
martwi się, że niektóre świeczki już się nie palą. i że niektórzy tacy smutni.
- a ta pani na zdjęciu nie żyje, bo ona też już była bardzo stara? a tylko stare ludzie umierają, mamo?
– tak, synku, tylko stare.
bo nie mogę przecież powiedzieć, że nie tylko.
że i duzi, i mali. tacy maleńcy jak bochen chleba też.
że tak mało brakowało. że było tak blisko.
że nienawidzę tego święta.
nienawidzę rozważań o marności życia i pocieszeń, że doczesność to nic,
że dopiero po śmierci czeka nas nagroda.
biorę moją ziemską nagrodę za rękę. jest cieplutka. taka rzeczywista, taka prawdziwa.
małe palce wczepiają się w mój płaszcz.
- mamo, tylko ty się nie spal od świeczków!
tej nocy we śnie walczę z najgorszymi lekami.
po pierwsze, goni mnie psychopatyczny morderca-złodziej.
po drugie, moje ciało jest spocone i spastycznie sztywne ze strachu.
zwierzęcego, pierwotnego strachu, że, jak pisze Leomama, wracam DOCZDNAOIOM.
drugiego listopada nad ranem Dzidek gramoli się nam do łózka,
w półśnie wczepia się w moją koszulkę, zabiera mi resztki snu i poduszki.
znowu tu jest. nadal tu jest.
włączam Soykę. tańczymy jego tango memento vitae.