Ma pani prawo wybrać, czyli są jeszcze tacy lekarze
Mama Juniora
31 października 2014, 15:11·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 31 października 2014, 15:11Czyli jestem w drugiej ciąży. kiedy się to okazało, lekarz prowadzący jęknął tylko: o, ku**a…
przez pierwsze tygodnie nikt z doktorów nie gratulował,
wszyscy się dyskretnie zamartwiali.
stabilizowano, działam, żyję, mam się całkiem, całkiem.
w drugiej ciąży opiekuje się mną sztab lekarzy. doliczyłam się 9.
załamują ręce nad obciążonym wywiadem,
ukochany doktor mówi: jest pani moim koszmarem,
ba, jest pani koszmarem każdego lekarza.
w jednym ze szpitali zlikwidowano moją poradnię,
ale doktor zawsze odbiera ode mnie prywatny telefon i długo radzi, co robić.
bardzo się angażuje. wynajduje leki, ustala dawki, chroni.
robi wszystko, żeby mój organizm nie zepsuł dziecka, a dziecko – mnie.
w drugim szpitalu genetycy poświęcają mnóstwo czasu na rozmowę,
przy mnie telefonowali do innych lekarzy po konsultacje,
żebym nie musiała się fatygować kolejny raz.
na biurku obok dokumentacji medycznej stała przygotowana
szklanka z wodą i pudełko chusteczek.
w trzecim szpitalu pani profesor nie boi się powiedzieć:
nie wiem, poszukam mądrzejszych od siebie.
korzysta ze swoich międzynarodowych kontaktów, konsultuje się za granicą,
szuka specjalistów, naprowadza na najlepszych diagnostów.
są powściągliwi, cisi, dokładni i bardzo zaangażowani.
Dzidkowe USG trwały kilkanaście minut; te – czasem prawie 2 godziny.
jeden z doktorów miał sprawdzić budowę mózgowia płodu,
ale przy okazji obejrzeliśmy też dokładnie soczewki oczu,
bo na liście zagrożeń mamy też m.in. wady narządu wzroku.
czy ktoś waszym dzieciom oglądał soczewki w czasie ciążowym?
czy mogłyście spojrzeć swoim dzieciom tak głęboko w oczy,
że aż do nerwu wzrokowego prawie?
lekarze szukają łapią się każdego możliwego potwierdzenia,
czy jest w porządku.
że jest w porządku.
że nadal jest wszystko w porządku.
moja karta przebiegu ciąży jest gruba jak encyklopedia.
we wszystkich gabinetach, szpitalnych, klinicznych i tych prywatnych,
lekarze mówili: zrobimy wszystko,
żeby pani i to dziecko dotrwali do końca ciąży.
we wszystkich gabinetach lekarze mówili:
te markery są w porządku, te też, ale zróbmy jeszcze te i te badania.
także i te inwazyjne. może pani wybrać.
amniopunkcja. kordocenteza. ryzyko poronienia.
tak, może pani stracić zdrową ciążę, to się jednak zdarza.
ale ma pani prawo wybrać.
zrobiono bardzo wiele badań, by uprawdopodobnić prawidłowy rozwój ciąży.
zakładano jednak, że wyniki mogą być negatywne
i będą argumentem do jej szybkiego przerwania.
to było powiedziane wprost.
nikt z lekarzy nie odmówił mi żadnego badania -
przeciwnie, zaproponowano bardzo rozległą i pogłębioną diagnostykę.
lekarze są z różnych ośrodków, różnych specjalizacji,
kończyli rozmaite szkoły, są w bardzo różnym wieku.
nie znają się. ale mówili to samo:
jeżeli zdecyduje się pani urodzić mimo wszystko,
oszczędzimy pani tych wizyt i badań,
proszę wracać do domu i czekać na rozwiązanie.
jeśli zaś chce pani mieć wybór,
proponujemy taki a taki harmonogram badań w kilku ośrodkach.
odbierze pani wyniki i podejmie decyzję, co dalej.
ma pani prawo wiedzieć, ma pani prawo wybrać.
i dodawali:
proszę się nie martwić, od martwienia się to pani ma nas.
jestem niesamowicie wdzięczna wszystkim lekarzom,
z których żaden nie zamknął przede mną drzwi do inwazyjnej diagnostyki prenatalnej,
niezależnie od swoich prywatnych przekonań.
a te były różne.
dziękuję lekarzom z dużego miasta w centralnej Polsce,
głównie z państwowych szpitali i przychodni.
bez znajomości, bez protekcji, bez gratyfikacji.
holujecie mnie i małego Braciszka powoli i cierpliwie przez tę ryzykowną ciążę.
sprawiacie, że nadal jestem przy nadziei, że przeżyjemy i urodzę zdrowe dziecko.
a jednocześnie zawsze dawaliście wsparcie:
jeśli coś będzie nie tak, masz prawo zdecydować.
wiedzcie więc, że są jeszcze tacy lekarze.
i to też jest prawda o macierzyństwie w Polsce,
walce o dziecko, dostępie do badań prenatalnych
i rzetelnej opiece nad zagrożoną ciążą.
non-fiction.