Sporo kobiet potraktowało start w maratonie jako szansę pokazania kolegom w pracy, na co je stać. Jedna z nich opisywała potem, jak przed biegiem faceci z niej podkpiwali, a po maratonie przywitali oklaskami na stojąco. Ale najczęściej kobiety chcą, by bieganie zmieniło ich życie rodzinne. Chcą mieć nareszcie coś swojego, tylko dla siebie, na wyłączność. Poza obowiązkami rzecz jasna…
To był jeden z bardziej zwariowanych pomysłów. W 2008 roku w ramach akcji „Polska biega” ogłosiliśmy, że werbujemy drużynę „Wyborczej” na Maraton w Poznaniu, ale przyjmujemy wyłącznie kompletnych debiutantów. Podjęliśmy się w osiem tygodni przygotować ich do 42 kilometrowego biegu, a oni mieli tylko napisać, dlaczego chcą się tego podjąć i potem zastosować się do reżimu treningowego. Czyste wariactwo, ale zgłosiło się kilkaset osób, w tym dużo kobiet.
Motywacje były zachwycająco różne. Sporo osób chciało wybiec z nałogu (alkohol, nikotyna, inne narkotyki). Pewien ojciec, zresztą policjant chciał pobiec z nastoletnim synem, żeby odzyskać utracony z nim kontakt. Facet „na dnie” chciał pokazać samemu sobie, że jest jeszcze coś wart. Szef i jego wice mieli nadzieję, że wspólny bieg pomoże im ułożyć zawodową współpracę. Bezrobotna po studiach chciała obudzić w sobie nadzieję. Para nauczycieli (małżeństwo) postanowiła pokazać uczniom, że nawet belfer może mieć fantazję.
Osobną – przejmującą – kategorię zgłoszeń stanowili więźniowie, dla których bieg był łykiem wolności, nawet jeśli wiedzieli, że nie dostaną przepustki na start. W corocznej akcji „Polska biega”, która nieprzerwanie trwa od 2006 roku, biegi organizuje wiele zakładów karnych. Czasem więźniowie biegną w środku (a rodziny wokół murów), czasem władze pozwalają im wybiec na zewnątrz.
Nigdy nie zapomnę zgłoszenia Joanny S., która mając 43 lata, dwójkę dzieci i dyrektorską posadę poprosiła o miejsce w drużynie, choć nawet jako dziecko nie lubiła biegać. Powodem była pewna obietnica. W 2003 r. państwu S. urodził się Kuba, ale przyszedł na świat ze zdeformowaną dłonią (miał sześć palców). Podczas operacji zdenerwowani rodzice modlili się i zastanawiali, jak Pana Boga namówić na pomoc. I wtedy mąż Joanny zaproponował, by Mu coś obiecać. Joanna wybrała najtrudniejsze z tego, co jej przyszło do głowy: „Jeżeli operacja się uda, przebiegnę maraton”. Gdy pięć lat później zobaczyła ogłoszenie w „Wyborczej”, że kompletujemy drużynę z osób, które nigdy nie biegały, „uznała to za znak”. A kiedy ją wybraliśmy, „poczuła, jakby wygrała milion w totolotka”. Trenowała przełamując opór ciała i tracąc kilogram za kilogramem. Na metę maratonu po czterech godzinach z hakiem wpadła – dosłownie – w podskokach. Takiej euforii chyba nigdy nie widziałem.
Sporo kobiet potraktowało start w maratonie jako szansę pokazania kolegom w pracy na co je stać. Jedna z nich opisywała potem, jak przed biegiem faceci z niej podkpiwali, a po maratonie przywitali oklaskami na stojąco.
Ale najczęściej kobiety chciały, by maraton zmienił ich życie rodzinne. Mówiły, że chcą mieć nareszcie coś swojego, tylko dla siebie, na wyłączność. Poza obowiązkami rzecz jasna… Z międzynarodowych badań wiadomo, że w rodzinie, w której on i ona pracują zawodowo i wychowują dzieci przeciętna Polka na prace domowe i opiekuńcze poświęca tygodniowo 29 godzin a przeciętny Polak 12 godzin. Ta dyskryminacja na początku ledwie się tli, wybucha po pierwszym dziecku, pogłębia po następnym.
Na straży stoi niepisana zasada, że to kobieta jest od domu i dzieci, a faceci są stworzeni do czego innego. Tę potężną genderową tradycję wzmacniają stereotypy. Na przykład takie:
- facet nawet jakby chciał, to nie da rady zająć się dzieckiem jak trzeba (tak myśli wiele matek, babć i teściowych, a mężczyznom to pasuje),
- mężczyzna musi w domu odpocząć po pracy, od której zależy los rodziny (choć ona też coraz częściej pracuje),
- nic i nikt nie zastąpi maleństwu matki; przy czym granica wieku owego maleństwa sięga trzech lat (stąd powszechne potępienie kobiet, które oddają dzieci do żłobków) a czasem nawet więcej.
Ten ostatni stereotyp wyznawany i przez mężczyzn, i przez kobiety jest najgroźniejszy w skutkach.
Co to ma do biegania? Otóż jest bieganie prostym i chytrym sposobem na zmniejszenie tego wyzysku i większą równość w rodzinie. Biegająca mama/żona musi mieć kilka godzin w tygodniu „wolnego”. Trudno jej odmówić, skoro zewsząd słychać, że bieganie jest zdrowe, fajne i w wielu reklamach widać biegające „laski”. Trudno iść wbrew modzie, więc pierwsze reakcje facetów są z reguły pełne podziwu („ale mam fajną żonę!/dziewczynę”). Skoro bieganie jest cool, to trudno go tak na chama partnerce zakazać.
Im dłużej kobieta biega, tym bardziej jasne staje się to, co wydawało się niemożliwe: że ona robi coś dla SIEBIE, dlatego, że to LUBI, dlatego, że ma PRAWO wyrwać się z kieratu. Gdy partner zaczyna płacić koszty jej biegania, pojawia się często bierny opór („kochanie, dzisiaj chyba nie dam razy wcześniej wrócić, najwyżej sobie potruchtasz jutro”). Podobnie buntują się dzieci („mamo jeśli pójdę zanieść obiad babci, to zawalę sprawdzian”). W przełamywaniu tego oporu pomaga kobietom… biochemia, bo bieganie to nawyk, organizm dość szybko się uzależnia od tzw. hormonów szczęścia (endorfiny), i stanowczo żąda swojej dawki biegackiej rozkoszy.
Poza tym bieganie jest dla kobiet atrakcyjne, bo zapewnia ładną sylwetkę, likwiduje cellulit, przyspieszając spalanie podskórnej tkanki tłuszczowej i poprawiając krążenie w komórkach - odprowadzając z nich nadmiar wody. Zmniejsza też objawy zespołu napięcia przedmiesiączkowego.
Na szczęście większość (normalnych) facetów z czasem zaczyna doceniać pożytki z biegania partnerki, która staje się wyluzowana i zadowolona z siebie. Z kimś takim lepiej się żyje.
A najfajniej jest gdy rodzina biega razem. Moja żona niestety nie lubi biegać, ale jeździ ze mną (przede mną) na rowerze. Natomiast biegam czasem z dwoma synami-studentami i jest to dobra okazja, by pogadać i zobaczyć się w innych rolach. Niedawno trzeci syn przyjechał do nas z USA z żoną i roczną córką. Popędziliśmy wszyscy razem po najpiękniejszej warszawskiej ścieżce po praskiej stronie Wisły: ojciec, trzech synów i synowa. Josephine szczebiotała w tzw. joggerze, czyli specjalnym wózku, który pozwala bezpiecznie trenować z małym dzieckiem, po pół godzinie zasnęła.
Bo bieganie dobrze wpływa i na jawę, i na sen. No i naprawia - jak mówią młodzi – życie związkowe. A jeśli związek nie wytrzyma próby biegania, to może nie ma czego żałować?