Obiad ze znajomymi i dziećmi w restauracji.
Nasze dziewczyny trochę biegają, trochę jedzą. Trochę na stole, trochę pod stołem.
W zasadzie nikt ich specjalnie nie ucisza i nie uspokaja, bo jak już wychodzimy na miasto, to staramy się wybierać miejsca, w których nie ma problemu z faktem, że dzieci „żyją”.
Nene znienacka usiadła przy stole, zaczęła przysłuchiwać się rozmowie i w pewnym momencie weszła w słowo znajomej. Zauważyłam jej (znajomej) „wytrącenie”, może nawet złość, ale mnie osobiście nic to nie „zrobiło”.
Natomiast znajomej jedyną reakcją było dość intensywne spojrzenie na Nene, oczekujące, pojęcia nie mam, czego…
Po kilku sekundach ciszy, wróciła do swojego wywodu, nie odnosząc się w żaden sposób, do zaistniałej sytuacji.
Po niecałych pięciu minutach historia się powtórzyła. Znajoma mówiła, a Nene jej przerwała.
Tym razem reakcja była nieco inna. Koleżanka spojrzała się na mnie i przez zaciśnięte zęby powiedziała:
„Zrób coś z nią.”
W pierwszym odruchu poczułam konsternację, nie rozumiejąc czy ona mówi do kogoś innego, patrząc na mnie, czy też mówi do mnie, ale ja nie wiem w jakiej sprawie…
„Z nią…?” spytałam niepewnie i zaczęłam się rozglądać- pomyślałam w drugiej chwili, że chodzi o kelnerkę.
„Z nią!” –odpowiedziała podniesionym głosem wskazując na Nene- „już drugi raz mi przerwała!”
Wciąż trochę zdezorientowana, powiedziałam:
„Z nią, czyli z Nene? Tobie przeszkadza, że Nene ci zadaje pytania w trakcie, gdy ty opowiadasz historię, tak?”
„Tak!” - to był już niemalże krzyk. „Oczywiście, że mi przeszkadza jak do rozmowy dorosłych wtrąca się nieproszone o zdanie dziecko.”
Zamilkłam kompletnie zaskoczona.
W tym momencie Nene - zupełnie niewzruszona- zapytała:
„A co to znaczy wtrącaaaa?”
Znajoma nie wytrzymała:
„Droga damo. Jak byłam dzieckiem, to mama nauczyła mnie takiej świętej zasady: nie proszona się nie odzywaj.”
„I się nie odzywałaaaaaś?”- zapytała beznamiętnie Nene.
„Nie! Gdy dorośli rozmawiali, to była świętość. Takie wtrącanie to był totalny brak szacunku do mojej mamy!”
„A dlaczegoooooo?”- dopytała moja wciąż nie zaangażowana emocjonalnie córka do bezsilnej w swej złości znajomej.
„Dlatego, że tak mówię!!! Nie szanujesz ani mnie ani swojej mamy!”
W tym momencie to ja nie wytrzymałam.
„Ale zostaw, proszę, w spokoju szacunek mojej córki do mnie. To nie jest twoja sprawa. Gdy mi ktoś przerywa i mi to przeszkadza, to o tym mówię - do osoby, która mi przerwała. Tak sobie z tym radzę, bo jest to wówczas mój problem. Jeśli ty masz problem, to sobie z nim poradź, ale szacunku Nene do mnie w to nie mieszaj.”
„Jak to nie mieszać?! Wychowujesz jakieś małe dzikusy, które nie potrafią się zachować przy stole. To, że ciebie mają w dupie i ty na to pozwalasz to sobie pozwalaj! Ale mogłabyś je chociaż nauczyć szacunku do innych!”
Wzięłam głęboki wdech i w pół sekundy byłam gotowa wystrzelić jej wiązankę na temat: JEJ braku szacunku do mojej córki oraz JEJ ego, po to, by następnie skończyć na tym, że być może, gdyby sama siebie darzyła szacunkiem, to by nie szukała go u wszystkich innych...
Ale coś mnie zatrzymało.
Po pierwsze F. kopnął mnie pod stołem ☺ Wiedział doskonale, na co się zanosi. Po drugie, sama też się zatrzymałam, szybko kalkulując energię i jej straty, po takim oceniającym komentarzu.
Wypuściłam powietrze i się uśmiechnęłam nerwowo (ona tego nie wiedziała☺).
„Jesteś bardzo mądra.” -powiedziałam, a wszyscy znajomi przy stole odetchnęli z ulgą. - „Ale strasznie ci współczuję.”
I znów wszyscy się spięli, a znajoma zaczęła się obruszać mówiąc (już pod nosem) coś o bezczelności i chamstwie, podczas gdy jej partner próbował ją uspokoić.
Nene w między czasie zeszła z kolan F., mówiąc do siebie, że zostawiła swoje frytki pod stołem i zanurkowała w ich poszukiwaniu.
Ta scena z kolei spotkała się z reakcją wywrócenia oczami przez znajomą i komentarzem: „to jakieś dzikusy, a nie dzieci!”
Obiad szybko się dla tamtej pani skończył, a my jeszcze posiedzieliśmy z resztą znajomych i podyskutowaliśmy sobie na temat tego, co się wydarzyło.
Czy fakt, że dzieci nie siedzą przy stole tylko się bawią gdzieś wokół, to brak kultury i szacunku do innych?
Czy w sytuację między innym dorosłym, a moim dzieckiem powinniśmy wkraczać i kiedy?
Czy komentarze powinniśmy zachowywać dla siebie czy szczerymi być i od razu mówić, co na wątrobie leży…?
Gdzie jest granica między wolnością dzieci, a wchodzeniem z butami w czyjeś poczucie godności?
I czy to nasz problem, czy też tych, którzy sobie z tą wolnością dzieci nie radzą...? Dużo tego było☺
I jaki morał z tego?
Nie wiem, czy wiem.
Wkurzyłam się.
Ja już nie mówię o całej tej dyskusji na temat wychowywania dzieci. Jestem w punkcie, gdzie nie potrzebuję od innych akceptacji, mimo że sama już się nauczyłam ją oferować.
Nie chcę już oceniać, co jest dobre, a co złe, bo pomału, ale coraz lepiej idzie mi nie-ocenianie i dobrze mi z tym.
Nie ruszają mnie już komentarze o tym, czy moje córki mną rządzą i czy są rozpieszczone.
Ale wiecie co mnie rusza? Jak moje dziecko jest świadkiem takiej sytuacji.
Wkurza mnie, że to słyszała, wkurza mnie, że mówiliśmy „o niej przy niej” i to w trzeciej osobie. Wkurza mnie też, że sama nie umiałam tak zareagować na tę sytuację, jak zrobiła to Nene. Chciałabym już dziś nie mielić tego w głowie i nie zastanawiać się, czy potrzebny był mój komentarz o współczuciu czy lepiej byłoby się nie odezwać albo powiedzieć coś bardziej... "mądrego" :)
Więc o czym ta lekcja od dzieci- ukochanych i ulubionych mych nauczycieli?
Chyba o "Let it go". Po prostu.