Spełniaj swoje dziecięce marzenia, bo warto. Nawet po 25 latach?
Michał Pan Poeta
16 maja 2017, 13:48·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 16 maja 2017, 13:48Mam osiem lat. Mama czasem czyta mi Brzechwę i Tuwima. Nawet zabawne te bajki. Tak się rymują i w ogóle. Ta z rzepką to nawet bardzo śmieszna, że tak się wszyscy powywracali. Musiała być ogromna ta rzepka. Ale najważniejsze, że się udało. Mamo, wiesz? Ja też kiedyś będę pisał. Te bajki to nietrudne. Wystarczy znaleźć podobne do siebie słowa i tyle.
A że zawsze szybciej robiłem, niż myślałem, niewiele się zastanawiając, napisałem pierwszą bajkę. Była o moim bracie, bo o kimże innym, skoro zawsze spędzaliśmy czas ze sobą, więc był połową mojego świata.
Nie wiem do końca, czy to była bajka, czy po prostu zwyczajny wiersz. Znalazłem go przypadkiem po 25 latach i odetchnąłem z ulgą. Jak dobrze, że jako ośmiolatek miałem na tyle autokrytyki, by uznać, że tego "arcydziełka" jednak nie warto nikomu pokazywać.
Lęk przed nieznanym
Lubię myśleć, że to z wrodzonej skromności, ale tak naprawdę pewnie gdzieś tam w środku wiedziałem, że to jeszcze nie ten poziom. Przyjemnie było wierzyć, że właśnie stałem się wielkim pisarzem, ale miałem świadomość, że jest to bardziej wiara niż fakt.
Wracam do tych pierwszych literackich grafomańskich prób, ponieważ to właśnie z nich zrodziło się marzenie, żeby kiedyś, kiedyś być jak autorzy moich ulubionych, rymowanych bajek.
Utracone marzenie
W szkole pisarskie marzenie przegrało z atrakcyjniejszymi opcjami, jak w przyszłości zostać piratem, policjantem czy złodziejem. Z kolegami codziennie przygotowaliśmy się do tych funkcji. Nikt nie chciał się bawić w pisarza.
Przecież to nuda i flaki z olejem. Poza tym, jak w to się bawić? Siedzieć z piórem w ręku i co jakiś czas coś zapisać, skreślać i zapisać od nowa? Nuuuda. Lepiej uciekać i się gonić. To bardziej odpowiednie dla dzieci.
Dlatego swoje pisarskie marzenie zakopałem głęboko w sobie na jakieś 25 lat. Dzisiaj myślę, że to dobrze. Było jak wyborne whisky, które musi się uszlachetniać przez długi czas, aby stać się naprawdę dobre.
Powrót do dzieciństwa
Otworzył je dopiero przypadek, a właściwie koleżanka. Poprosiła mnie, bym napisał bajkę dla jej synka. Nie mogłem tego zrobić inaczej niż wierszem. A że koleżanka co jakiś czas, z mniejszym lub większym skutkiem, odchudzała się, napisałem bajkę o "Kurze, co tyła na diecie". Bohater był dość przypadkowy, ale idealnie pasował do tematu diety, ponieważ kury cały czas coś dziobią. A podjadanie to chyba największa zmora dietetyków.
Samoakceptacja
Oprócz drobnej uszczypliwości wobec mojej dobrej koleżanki, chciałem pokazać dzieciom, że to co w nas najcenniejsze, jako w osobach, znacznie wykracza poza wygląd. Najważniejsze to akceptować siebie takim, jakim się jest, bo inni tak robią, więc dlaczego my nie możemy?
Po napisaniu tej bajki nie mogłem już dłużej nie akceptować siebie jako pisarza. Spodobało mi się to na tyle, że zacząłem pisać. Po prostu. Przestało mnie interesować, co inni pomyślą na temat mojej twórczości. Coś kazało mi pisać, więc pisałem. W ten sposób powstało blisko trzydzieści rymowanych historii.
Walka o marzenia
Nie mogłem ich już dłużej chować w szufladzie, więc zleciłem zilustrowanie pierwszych trzech. Wyszły bardzo dobrze, więc pukałem od jednego wydawcy do drugiego, ale jako debiutant nie mogłem liczyć na wielki optymizm z ich strony. W końcu podjąłem decyzję, że skoro z wydawcami mi jakoś nie po drodze, wydam te książki sam. I się zaczęło… Marzenie zaczęło się spełniać. Ale o tym już następnym razem.