Nie zliczę, ile razy myślałam sobie: będę matką doskonałą! Moje dzieci będą uwielbiały spędzać ze mną czas! Będę wymyślać im najfajniejsze i najbardziej kreatywne zabawy pod słońcem. Marzenia sobie, a rzeczywistosć sobie. I kiedy nagle okazało się, że Potwory wolą jednak "z tatusiem" poczułam się odrzucona, niechciana i w ogóle "bardziej do bani niż bania jest do bani".
Zupełnie niesłusznie!
Nie raz i nie dwa projektowałam sobie, jaką to fajną będę mamą dla moich dzieci. Poświęcałam mnóstwo czasu książką na temat wychowania maluczkich, wertowałam internet w poszukiwaniu inspiracji do zabaw, wymyślałam cuda na kiju, żeby tylko dzieciom nie było nudno.
Tymczasem wielokrotnie okazywało się, że lepszym kompanem do zabaw z synami jest tata. Byłam zła. Jak bardzo to tylko mój mąż może powiedzieć (lepiej jednak dla niego będzie, jak przemilczy). Nie lubią mnie - jęczałam zawiedziona. Na pewno już mnie nie kochają i nie chcą, bym była ich mamą. A Potwory jak lgnęły do ojca, tak lgnęły.
W pewnym momencie jednak odstawiłam focha do kąta, obrażoną minę schowałam "na potem" do szuflady i zaczęłam dostrzegać pozytywne strony tej sytuacji. Okazało się, że nie muszę być "matką od wszystkiego", że nie wszystko musi być na tip-top pod moje dyktando i żeczasem warto przekazać pałeczkę drugiemu rodzicowi.
Zupełnie nowa jakość zabawy.
Jak bardzo bym się nie starała, nie potrafiłam pokochać pewnych zabaw tak jak kocha je mój mąż. Wszyscy trzej uwielbiają na przykład Gwiezdne wojny, których ja za nic ogarnąć nie potrafię. To tylko jedno z wielu zainteresowań Potworów, które mój mąż podziela z zapałem, a ja wcale.
Tak samo jak nie lubię wszelkiego rodzaju gier: poczynając od tych na konsolę, poprzez Lego, a na smartfonowych kończąc. Różnego rodzaju szmacianki, Krudowie, Cut the rope, Majnkrafty czy inna Fifa budzą we mnie natychmiastowy sprzeciw i chęć ucieczki. Ale skoro czasem pozwalam dzieciom zagrać na konsoli, to z ulgą oddycham nie musząc tych zabaw kontrolować ;) Mężowi sprawia to frajdę, a skoro tak... to niech też ma coś z życia.
Tata się tak nad dzieckiem nie trzęsie.
W moim przypadku jest to fakt niezaprzeczalny. Każda zabawa ruchowa odbywa się przy akompaniamencie moich mniej lub bardziej (zazwyczaj bardziej) spanikowanych okrzyków: Uważaj! Nie rób tego fikołka. Zaraz się przewrócisz! Nie biegaj tyle. Uważaj! Uważaj! Uważaj!
W pewnym momencie sąsiedzi zaczęli wręcz podejrzewać, że dałam Synowi Starszemu oryginalne imię - Uważaj! ;)
Dla mojego męża problem nie istnieje. Przewrócił się? Przecież nic się nie stało!
Dwa fikołki jeszcze nikomu nie zaszkodziły.
Ja w jego wieku robiłem gorsze rzeczy.
To ostatnie mnie przeraża szczerze mówiąc, ponieważ doskonale zdaję sobie sprawę z tego, jak oryginalne pomysły miał mój mąż. I liczę, że dzieci nigdy się tego nie dowiedzą. Oraz że będą mniej kreatywne ;)
Budowanie więzi z tatą.
Jakby na to nie patrzeć więź między matką a dzieckiem (poza wyjątkami potwierdzającymi regułę) rodzi się zazwyczaj szybciej niż między ojcem a dzieckiem. Dlatego tak ważny jest czas, jaki tata poświęca maluchowi. Im więcej tego czasu, im więcej wspólnych zainteresowań - tym głębsza ta więź. A taką należy tylko wspierać, a nie zwalczać ;)
No i aspekt dodatkowy - świat pokazywany dziecku oczami ojca bywa światem zupełnie innym niż ten widziany tylko oczami matki ;) Nie na darmo istnieje podział na Marsa i Wenus.
Kiedy ja krzyczę na widok pająka, karalucha czy innego owada i uciekam, gdzie pieprz rośnie, mój mąż bierze to obrzydlistwo do ręki i pokazuje Synom odnóża i inne paskudne cechy robactwa wszelakiego. Bleh.
Poza tym, podczas gdy oni tę więź budują...
Ja mam czas dla siebie.
Ha, im dłużej budują, tym więcej tego czasu ;) Bezcenne!
Manicure, pedicure, książki, bieganie, fitness, babskie spotkania przy winie, czy zwykłe leżenie i pachnienie - wszystko to mam w zasięgu ręki, ponieważ moi panowie chętnie spędzają czas ze sobą. A wypoczęta i zrelaksowana ja również mam więcej energii do zabawy z dziećmi ;) (i nie tylko).
Dlatego z przyjemnością oddalam sie do innych zajęć, kiedy na scenę wjeżdża konsola, rower, zestaw do majsterkowania czy piłka do nogi. I wcale nie oznacza to, że jestem złą matką i dzieci nie będą chciały się ze mną bawić.
Jak już się zmęczą osobą taty z pewnością przypełzną, by poczytać książkę, przymusić mnie do gry w planszówkę czy pójść rodzinnie na lody.