O pewnej rodzinie...
Patrzę na moje bawiące się dzieci. Budują przekopki w piaskownicy. Ich głośny, niczym niepohamowany śmiech roznosi się echem po okolicy. Beztroska ich dzieciństwa jest zaraźliwa. Czuję się szczęśliwa.
Nagle powietrze zostaje rozdarte dźwiękiem syreny. Straż pożarna wyjeżdża na wezwanie. Nie, jednak nie. Ten dźwięk jest inny. Liczę. Długie powtarzające się przez kilka sekund dźwięki i przerwa. Alarm powietrzny. Ale jak to? Niemożliwe. Nie mogę uwierzyć.
Łapię dzieci i biegnę do domu
W głowie kłębią mi się myśli. Gdzie mamy się ukryć, co się robi w takiej sytuacji, gdzie jest mój mąż? Dzieci patrzą na mnie przerażonymi oczami. Włączam telewizor. Pokazują zamordowanych ludzi, zamordowane dzieci. Informacja – wróg przekroczył granice naszego kraju. Zdobywają kolejne miasta.
Niemożliwe, to się nie dzieje. Boję się. Chcę uciekać, ale jak? dokąd? Chcę się schować, ukryć moje dzieci, ochronić je, ale jak, gdzie? Do domu wpada zdenerwowany mąż. Krzyczy, pakuj się, musimy uciekać. Oni są blisko… Dzieci płaczą. Ja cała się trzęsę. Jak w amoku powtarzam, to się nie dzieje, nie u nas, to się nie dzieje. A jednak. Dzieje się.
Biegnę do pokoju dziewczynek. Spokojnie śpią. To był sen. To był tylko sen. Wracam do łóżka. Nie mogę zasnąć. Strach pozostał.
Trupo kilometr
Na studiach dziennikarskich padło kiedyś określenie: trupo kilometr. Jego znaczenie i prawdziwość była przytłaczająca. Oznacza, że im dalej od naszego miejsca zamieszkania, tym więcej ludzi musi zginąć, abyśmy się tym przejęli. Dlatego jedno zabite dziecko w Syrii robi mniejsze wrażanie niż jedno zabite dziecko w Polsce. Trupo kilometr.
Uchodźcy
Temat z pierwszych stron gazet. Zdjęcia stłoczonych ludzi z umęczonymi twarzami. Kogo w nich widzimy? Zagrożenie, problem, uchodźców, innych, nie nas. A jeżeli zamiast uchodźcy zobaczymy młode małżeństwo z dwójką małych dzieci, którzy do niedawna mieli dobrą pracę. On był managerem w dużej firmie. Ona, dziennikarka, która dopiero wróciła do pracy po urlopie macierzyńskim. Dzieci: 6 letnia dziewczynka, która lubi bawić się w piaskownicy z młodszą o 3 lata siostrą, w piaskownicy stojącej obok huśtawki przed ich domem, w cichej willowej okolicy.
Pewnego dnia musieli uciekać. Nie chcieli tego. Nie mieli wyboru. Zostawili wszytko. Dom, rodziców, przyjaciół. Musieli ratować dzieci. Rodzic musi zawsze ratować swoje dziecko. Za wszelką cenę.
Dziś są uchodźcami. Z numerem wypisanym niezmywalnym markerem na ręku. Nikt ich nie chce, nikt nie chce im pomóc. Dziś są problemem politycznym, mimo że wczoraj byli zwyczajną, szczęśliwą rodziną.
Obdarzona zbyt dużą wyobraźnią i nadwrażliwością właściwą każdemu rodzicowi, pod zamkniętymi powiekami widzę scenę: noc, morze, zatłoczona łódź, woda nalewa się do środka. Nie mamy kamizelek. Na kolanach trzymam córkę. Mąż trzyma drugą. Patrzymy im w oczy, patrzymy na siebie. Wiemy. Dzieci nie wiedzą. Dzieci nam ufają, wierzą że zawsze je ochronimy. My wiemy, że nie tym razem. Przytulamy je mocno. Jesteśmy już w wodzie…
Widząc cierpienie innych, nie robiąc nic jesteśmy współwinni.
Jesteśmy współwinni!