
Marian-to dopiero było zwierzę! Te wielbłądzie oczy, te sarnie nóżki i brzuszek niczym…. hipopotam. Był to dziwny mix różnych emocji, gestów , zachowań i manier. Niby cichy, ale wiedzący czego chce, stanowczy, chociaż troszkę nie wierzył w siebie. To ja miałam być właśnie ta , która otworzy mu drzwi do raju. Jego furteczka była wąziutka, zagonik niewielki, a po niedbałych grządkach pełzała jedna mała glizdunia. O tak, Marianek był gorącym lecz odgrzewanym kotletem po pięćdziesiątce, włos gęsty choć lekko przyprószony siwizną , sylwetka wyprostowana z piersią i brzuchem mocno odznaczonym . Najlepiej czuł się i wyglądał za kierownica swojego czarnego BMW. Taaak przybywało mu wtedy centymetrów tu i ówdzie, a i brzuch schowany poza linią szyby przez chwilę wydawał się prawie niezauważalny.
Nie można powiedzieć, żebym to ja wyrwała Mariana, siedzący w koncie w loży , z której wystawała mu jedynie głowa kamuflował się niczym czarna pantera w gęstwinie drzew. Ale nagle jak nie wyrwał , jak mnie nie złowił … tak wypiliśmy razem wiele drinków z tą różnica ,że jego były bezalkoholowe.
W końcu zaprosił mnie do hotelu, przy czym tak się trząsł ,że zaczęłam obawiać się o jego zdrowie.
Dobra glizda to głęboko zakopana pod ziemią glizda a jak wylizie to ją butem, hej !
