Przeczytałam Pani artykuł "Współczuję wam nauczyciele". Zauważyłam na samym dole strony dopisek o kontakcie mailowym i pomyślałam - napiszę!

REKLAMA
A teraz jest mi głupio, bo zaczęłam się zastanawiać, co mam napisać. Mam mało doświadczenia - jestem nauczycielką dopiero od trzech lat w niewielkiej, wiejskiej podstawówce. Pracuję w szkole stowarzyszeniowej, czyli zlikwidowanej przez gminę i prowadzonej przez jednostkę założoną przez rodziców - mieszkańców wsi. I to się chyba nie sprawdza.
Właściwie to nie wiem, czy jestem nauczycielką z powołania. W każdym razie - bardzo tę pracę lubię, bo gdyby nie to, nie pracowałabym za 1750 zł miesięcznie, wysłuchując, że i tak jest mi za dobrze, bo w szkole jestem 21 godzin (takie mamy pensum), a "normalni" ludzie pracują po 40 h tygodniowo. Ja też!!! Tylko nikt mi nie wierzy... oprócz najbliższych.
Wiem, że są nauczyciele, którzy mają wszystko, za przeproszeniem, w dupie. Ale ja nie umiem nie przygotować się do lekcji. To zajmuje od 15 min do nawet 2 godzin, bo czasem muszę wyszukać obrazy, dodatkowe teksty, film, muzykę, zrobić prezentację, a przede wszystkim zaplanować tok lekcji dla konkretnej klasy. Sprawdzanie zeszytów (po 20 min), kartkówek (10 - 15 min) i sprawdzianów (60 min) mam już właściwie opanowane, bo mam niewielu uczniów (urok stowarzyszeniówki). Jednak dokumentacja zajmuje mi dużo więcej czasu. Zestawienie wyników, plus ich analiza dla jednej klasy, to około 2 godziny, choć może jestem zbyt dokładna.
Dodatkowe projekty
Właśnie jestem w trakcie pisania jednego - średniowieczny festyn dla dzieci. Chce żeby dzieci się czegoś nauczyły poprzez zabawę, a w planach mam już następny, chyba półkolonie. To przedsięwzięcia, które pozbawiają na jakiś czas życia prywatnego. Nie będę wspomniała o dokumentach klasyfikacyjnych i zakończeniu roku szkolnego, bo nie warto. Scenariusze uroczystości też same się nie robią. Gazetki, konkursy, rady pedagogiczne, szkolenia - zazwyczaj popołudniowe. W czasie wolnym od zajęć - delegacje, na które nie ma pieniędzy, więc jadę do miasta oddalonego o 50 km na własny koszt, tłumacząc mężowi "bez przesady, muszę się podszkolić, żeby nie być taką zramolałą, oderwaną od rzeczywistości marudą".
I nie mam z tym problemu - potrafię się zorganizować, interesuje mnie to. Zależy mi na tym, by uczniowie na moich lekcjach się nie nudzili, by coś im w głowach zostało, by nie mieli problemów na dalszych etapach edukacji, dzięki wiedzy i umiejętnościom zdobytym w podstawówce.
Ja się angażuję, więc w nagrodę dostaję ich zaangażowanie. I to jest genialne, bo jeśli tylko rzucę hasło "Słuchajcie, będę potrzebowała Waszej przy przedstawieniu", "A może poprowadzimy szkolnego bloga", "A może nakręcimy etiudę teatralną", to oni zawsze są chętni! Z setką pomysłów, często ciekawszych niż moje własne.
Mój tata powiedział...
Starają się, uczą się, pomagają. Ale to, co podcina skrzydła, to słowa ich rodziców, niestety... "A mój tato powiedział, że on to by chciał być takim nauczycielem i pracować sobie parę godzin w szkole, nie męczyć się i jeszcze mieć za to pieniądze". Słowa zarządu stowarzyszenia, czyli też rodziców - "Nauczyciele mają być w sobotę/ niedzielę na festynie/ kiermaszu, bo pan prezes przypomina, że mają obowiązek pracować 40 godzin w tygodniu".
Włącznie z sobotami i niedzielami? Za 1750 brutto miesięcznie? Dla mnie to nadgodziny, bo już od poniedziałku do piątku poświęcam na moją więcej niż to, co zostaje po wypracowaniu pensum. Ferie wolne, wakacje wolne, wszystkie święta wolne. Niestety, to tylko tak wygląda. To czas na uzupełnianie i szykowanie dokumentacji, nadgonienie domowych obowiązków, bo na to normalnie brakuje czasu.
Od sierpnia nauczyciele już siedzą w szkołach, przynajmniej w naszej placówce. Trzeba posprzątać, przemeblować klasy, przygotować sobie ławki, krzesła itp. Ja siedzę wtedy dodatkowo w bibliotece, która jest otwarta dla uczniów również w wakacje. I jest dobrze, wtedy to praca lekka i przyjemna. Jednak uwierzcie - na ferie zimowe czekam jak na zbawienie - jestem tak zmęczona psychicznie, że marzę o kilku dniach bez szkolnych papierów, podręczników i szykowania się do lekcji. Niestety, normalnie trudno znaleźć takie dni, w których się nie robi czegokolwiek do pracy. Po feriach czekam na lipiec, który jest takim samym zbawieniem. Sierpień - to już szkoła.
Mam pewne roszczenia
Wylewam tu swoje żale, pewnie po to, żeby znów usłyszeć, że nauczyciele to najbardziej roszczeniowy zawód świata. Tak, mam pewne roszczenia: chcę mieć wolne weekendy. Nie wolne od kartkówek, sprawdzianów, konspektów, projektów - bo to niewykonalne. Zależy mi jedynie na gwarancji, że nikt nie będzie mnie zmuszał do pracy na festynach, "ileśtamleciach", kiermaszach za darmo. Chcę mieć wyższą wypłatę. Uważam, że moja praca jest warta więcej, niż te 1750 brutto.
A przede wszystkim chcę, żeby ktoś docenił fakt, że z chęcią napiszę scenariusz przedstawienia, zorganizuję dodatkowe próby, ściągnę atrakcje, napiszę projekt, pojadę na kilkudniową wycieczkę z noclegiem (podczas której nie będę dosypiała, a w autobusie co pół godziny będę liczyła dzieci, bo zdaję sobie sprawę z tego, że jestem za nie odpowiedzialna), że wrócę z niej zarzygana, poprowadzę sobotni festyn, półkolonie mimo niskich zarobków i powszechnej nagonki na nauczycieli, którzy nic nie robią i jeszcze narzekają. Ja pracuję! Mało tego - lubię swoją pracę i wiele poświęcam, by wykonywać ją jak najlepiej.

Szanuję pracę mojego ojca - mechanika, matki - pielęgniarki, męża - robotnika, kolegi - budowlańca, sąsiadki - sprzedawczyni. Ale czy ktoś w ogóle szanuje mnie i moją pracę? Wystarczy zastanowić się jak funkcjonuje szkoła, by pojąć, że nauczyciele tak naprawdę też pracują. Nie można jej porównać do pracy na budowie, jednak każdy zawód ma swoją specyfikę.
Zdaję sobie sprawę z tego, w jakim świetle ukazani są nauczyciele przez pryzmat ostatnich doniesień o pani zaklejającej usta uczniów taśmą klejącą. Takich przypadków będzie jeszcze dużo. Przez brak SZACUNKU. Bo ludzie nie szanują pracy innych. Bo rodzice nie szanują nauczycieli. Bo dzieci biorą przykład z rodziców.
Trudno jest sobie poradzić nawet z 9 - latkiem, któremu rodzice nie wytłumaczyli, że w szkole jest czas na zabawę i na naukę: podczas zabawy można poszaleć, w granicach normy, ale na lekcjach należy usiąść w ławce, słuchać poleceń nauczyciela, starać się, uczyć się. A nie: bić kolegów, rzucać przedmiotami w kolegów i nauczycieli, ignorować prośby nauczycieli o ściszenie głosu, o nie bieganie na korytarzach. Śnią mi się po nocach rozwalone głowy i awantury rodziców, bo "gdzie był nauczyciel". Był, mówił, prosił, krzyczał, groził konsekwencjami - uwagą, rozbitym czołem, rozmową z dyrekcją, telefonem do rodziców, rozmową z pedagogiem!
Niestety, teraz często uczniowie nie wiedzą, co wypada, a co nie. Nie ma już miejsc, które darzymy szacunkiem, jak kościół, teatr, szkoła, gdzie trzeba wiedzieć, jak się zachować, by nie narobić sobie wstydu. Teraz można wszystko i wszędzie, nawet dzieciom. I nikt nie ma prawa tego ograniczać, a co dopiero nauczyciel, bo co on sobie myśli, że jak już skończył studia, to może mówić mojemu dziecko, co mu wolno, a co nie?
Ja, póki co, jeszcze nie miałam problemu z dyscypliną, ale pracuję bardzo krótko. Nie wiem, co mnie czeka, a już kilka razy ostatkiem sił zdarzyło mi się powstrzymać, żeby zdrowo nie ochrzanić i nie wyszarpać za uszy takiego co to jest najmądrzejszy, przychodzi na lekcję w koszulce "Jebać policję", wyzwiskami doprowadza do płaczu zakompleksione, dojrzewające dziewczyny, bo uważa, że może się dowartościować czyimś kosztem. Skąd to się bierze?
Nie chcę powiedzieć, że takie zachowania dzieci wynoszą z domu, bo nie chcę wierzyć, że tak teraz funkcjonują rodziny.
Nie wiem, co kierowało nauczycielką, która zaklejała uczniom usta taśmą. To była chyba jej metoda, by sobie poradzić. Nie chcę jej tłumaczyć, bo jest wiele innych dróg postępowania w takich sytuacjach, ale trochę ją rozumiem - czasem nie wiadomo, jak dziecku przetłumaczyć, że zachowuje się źle, że kogoś obraża, że komuś przeszkadza w pracy krnąbrnym zachowaniem, bo inni się nie liczą. A rodzice nie chcą słuchać, ze ich dziecko źle się zachowuje, nie uczy się, a czasem nawet, że potrzebuje pomocy psychologa czy pedagoga (!). Wychodzą z założenia, że jeśli dziecko źle się zachowuje, to wina nauczyciela, bo jest za słaby, by sobie poradzić. Jeśli się nie uczy, to pani źle tłumaczy, źle uczy, pani się na tym nie zna, nie umie przekazać wiedzy. Jeśli potrzebuje pomocy - to zostaje w papierach, a po co psuć dziecku reputację...
Uff, wylałam tu chyba wszystkie swoje żale. Dziękuję, że mogłam. Bardzo często czuję frustrację, że pracuję za grosze, ale takie mamy czasy, nie ma pracy dla nauczycieli, przynajmniej w mojej okolicy. Wszyscy mają do mnie pretensje, że śmiem narzekać na moją wypłatę, gdy dostaję pieniądze za nic, a poza tym mam tak dużo wolnego. Nie wiem, co mam zrobić, by ludzie zaczęli szanować moją pracę. Nie wiem, czy mogę zrobić coś więcej, bo już bardzo się staram. I właściwie to chyba nawet nie narzekałabym na pieniądze, gdyby faktycznie szanowano to, co robię. Ja naprawdę się staram. Widzę efekty - w wiedzy i umiejętnościach uczniów, w ich zachowani względem mnie. Widzę też niestety ataki innych ludzi, w tym niektórych rodziców moich uczniów.
I to sprawia, że już od jakiegoś czasu zastanawiam się nad zmianą pracy. Może nie będzie lepiej płatna, ale pewnie spokojniejsza. I nie będę przynosiła jej do domu. W tej chwili się łamię, jeszcze zależy mi na pracy w szkole, bo daje mi dużo radości i satysfakcji, ale bywają chwile, że najchętniej rzuciłabym to wszystko w diabły, bo jako kasjerka czy sprzątaczka zarobię tyle samo, a nikt mnie nie będzie szkalował.
Nie wiem, czy to, co napisałam ma sens. Nie mam zamiaru tego czytać, by sprawdzić, czy nie bełkotałam. Wygadałam się po prostu, pisząc wszytsko, co przyszło mi do głowy. A mogłabym jeszcze długo. Proszę nie myśleć, że jest mi tak bardzo źle, bo ja sobie radzę, i finansowo (dzięki mężowi) i z obowiązkami w pracy, i z uczniami. Ja tylko chcę zwrócić uwagę na to, że zawód nauczyciela nie jest tak piękny jak niektórzy twierdzą. Ma swoje plusy i minusy, tak jak każdy inny zawód. Dlaczego nagonka jest akurat na nauczycieli? Nie wiem. Ale w ten sam sposób, w jaki teraz są przedstawiani nauczyciele, można ukazać każdy inny zawód.
Chciałabym być dla moich uczniów autorytetem takim, jakim dla mnie była moja polonistka z gimnazjum, ale w tej chwili do nauczyciela już chyba nikt nie czuje szacunku.
Dziękuję i pozdrawiam,
J.