REKLAMA
Witam,
chciałabym Pani bardzo podziękować za artykuł - Współczuję Wam NAUCZYCIELE.
Przez dłuższą chwilą go przeczytałam, niestety musiałam chwilę odczekać, bo łzy same cisnęły się do oczu.
Jestem anglistą w szkole podstawowej w Łodzi, mamą dwójki przedszkolaków. Od września 2014r. wróciłam po macierzyńskich/wychowawczych do pracy. Jestem przerażona tym co się dzieje w szkole... a w zasadzie, dokładnie tak jak Pani pisze - w stosunku do nauczyciela/szkoły.
Po tak długiej przerwie i siedzeniu w domu, na pewno Pani sobie wyobraża z jak wielką energią wróciłam do pracy - niestety ta energia maleje z każdym dniem.
Od zawsze uczyłam angielskiego w szkole państwowej i prywatnej na kursach - chcąc pogłębiać swoje doświadczenie i pracować nad warsztatem pracy - na kursach był zawsze czuwający metodyk. W szkole podstawowej tylko raz miałam hospitację...
Kończyłam Nauczycielskie Kolegium Języków Obcych na UŁ - tak więc już na studiach wiedziałam, że będę nauczać, że dobrze się w tym czuje, że zarażam angielskim;-) i w szkole nie jestem z przypadku. Dodatkowo uważam, że mam bardzo fajny przedmiot w dzisiejszych czasach... powinno być mi łatwo dotrzeć do dzieci/rodziców.
We wrześniu, kiedy to dostałam same klasy I-III, Pani dyrektor mnie ostrzegła:"iż rodzice teraz są bardzo roszczeniowi" - delikatnie to ujmując.
Całe lekcje staram się mówić cały czas po angielsku - no bo jak nauczyć dzieci po polsku obcego języka??? Spotkałam się już z reakcją ze strony rodziców, iż dzieci są sfrustrowane, bo nic nie rozumieją... że w szkole i tak się nie nauczą języka - czyli chyba nie powinnam nawet próbować. Tymi opiniami nie zrażałam się tak bardzo - tłumaczyłam sobie, iż może są to rodzice, mniej świadomi...
Aż do momentu kiedy jedna mama, podobno pedagog, który wrócił z pracy w Skandynawii, zaczęła twierdzić że dzieci się mnie boją - tak jak w Pani artykule jestem nauczycielką która idzie z pierwszakami,drugoklasistami przytulonymi przez korytarz - żartuję nawet że w pracy więcej się naprzytulam, niż w domu własne prywatne dzieci. Owa mama oczywiście nie przyszła na rozmowę do mnie, tylko od razu do dyrektora, miałam zwróconą uwagę przez dyrektora - kiedy na kilku lekcjach użyłam gwizdka - gardło odmówiło mi posłuszeństwa.
Przy klasie 26 osobowej, kiedy jest kilka dzieci pod opieką poradni (dopiero są diagnozowane) kiedy zaczynam mówić po angielsku - niektóre momentalnie mają sygnał do rozrabiania, bo nie rozumieją, nie chcą wysłuchać...nie jestem w stanie się przebić własnym głosem... pani dyrektor radziła uderzać kluczami o biurko...sama sobie zdaje sprawę, iż inaczej jest trudno lekcję przeprowadzić. Mama, o której mowa, następnym razem rozmawiała z wychowawcą na mój temat, znowu nie przyszła do mnie - jej córka jest wrażliwą spokojną dziewczynką, ale w klasie są różne dzieci, są dzieci które bardzo przeszkadzają, wstają, zasłaniają, śpiewają, nie wykonują moich poleceń.
W końcu sama napisałam na Librusie do owej mamy, prosiłam o spotkanie, porozmawiałyśmy, stwierdziła, że jest co najmniej 4 rodziców, których dzieci się mnie boją - kiedy jej powiedziałam, że ja nie jestem w stanie lekcji przeprowadzić, ponieważ jest to klasa składająca się z 6-latków i 7-latków, stwierdziła, że rzeczywiście zawsze najspokojniejsze dzieci obrywają!....
Ja z tymi moimi dziećmi szkolnymi skacze, śpiewam piosenki, oglądam bajki po angielsku, zaczęłam pisać blog... Nie chciałam używać polskiego na lekcjach, ale teraz kiedy mi nie wolno w inny sposób ich zdyscyplinować, po prostu zwracam uwagę w naszym języku - tylko do czego to prowadzi - że nauczyciel w końcu się poddaje, tak jak Pani napisała, czuje że walczy o te dzieci, ich dobro, a musi walczyć z ich własnymi rodzicami.
Kiedy stawiałam "minusy" za brak przygotowania do lekcji, już 4 rodziców miało o to pretensje, że dzieci mają 1p. za brak pracy domowej. Tak jak Pani napisała - nie dopilnowują swoich dzieci a później wina jest zwalana na nas, jakoby ja kończyłam pięć lat studiów - teraz jeszcze studia podyplomowe po to tylko, iż czerpię satysfakcję z wystawiania jedynek!
Na domiar tego, podczas rekolekcji miałam prowadzić klasę 26-osobową pierwszą (6 i 7-latki) sama do kościoła. Zapytałam p. dyrektor, czy mogę użyć tego gwizdka w drodze do kościoła - sama ze strachu powiedziała, że nie bo rodzice będą mieli pretensje, że za bardzo dzieci dyscyplinuje... Cholera jasna!!! - przepraszam bardzo ale właśnie miałam to na celu ponieważ po prostu boję się o te dzieci, przecież jestem za nie odpowiedzialna... poprosiłam więc za pomocą Librusa o pomoc rodziców w drodze i z powrotem - nikt nie odpisał, na szczęście w dniu rekolekcji, jedna mama się stawiła i ze mną poszła.
Za to inne koleżanki się dziwiły, ponieważ powiedziały że wtedy jak podniosę głos na ulicy na dziecko - to rodzic jest świadkiem...jak nie krzyknąć kiedy dziecko może wpaść pod samochód??? Przecież to jest wszystko na głowie postawione, a mój lęk i frustracja towarzysząca wyprawie na rekolekcje???
Bardzo się cieszę, że zaczyna się dziać coś w tym kierunku i jednak są rodzice, którzy nadal mają zaufanie do nas i nie myślą, że pani sprawia przyjemność krzyk, używanie gwizdka i stawianie 1 p.
Anglistka z Łodzi
logo

Nauczyciele, Rodzice, Uczniowie - piszcie o swoich doświadczeniach na skrzynkę kontakt@mamadu.pl

Przeczytaj nasze artykuły i przyłącz się do akcji:
Współczuję Wam NAUCZYCIELE

Piszecie: "Jesteś niesprawiedliwa". Nadal uważam, że nauczyciele potrzebują więcej wsparcia niż kiedykolwiek wcześniej

Akcja: Nauczyciel. Powrót autorytetu - Wasze listy i historie