Sześciolatki - marsz do szkół
Monika Szwinkowska
07 października 2015, 13:59·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 07 października 2015, 13:59 No cóż, stało się. Każdy ma na ten temat własne zdanie, poglądy czy spostrzeżenia. Dla mnie jednak najważniejsza jest komunikacja, otwartość i szacunek dla innego człowieka i jego zdania, ale i też próba zrozumienia ludzi którzy mają styczność z tą sytuacją. Jednak pamiętajmy, kto tutaj jest najważniejszy i kogo tak właściwie dotyczy zmiana - DZIECKA oczywiście!!! To „mały człowiek”, który jest indywidualnością w zakresie posiadanych umiejętności, możliwości i zdolności, oraz w stopniu rozwoju poszczególnych sfer: umysłowej, społecznej, emocjonalnej i fizycznej. To on niedługo pójdzie do szkoły, zasiądzie w ławce, będzie uczył się nowych rzeczy, ale i zapewne spotka się z trudnościami i problemami, bo niestety – takie jest życie.
Rodzice zamiast „walczyć z wiatrakami” powinni zastanowić się, co mogą zrobić, by to przejście z jednego świata zabawy do świata ławek szkolnych było jak najmniej ekstremalne i dotkliwe. Wszystko powinno opierać się o rozmowy i wsparcie, którego dziecko potrzebuje, bo zmiana otoczenia i przechodzenie z jednej roli w drugą wcale nie jest takie proste. A najgorsza jest myśl, że nasz maluch sobie nie poradzi… Bo to rodzic zna najlepiej swoje dziecko, wie jaką ma wiedzę i umiejętności, ale i też jakie słabości i z czym sobie nie radzi.
Po za tym to nie chodzi tylko o zmianę otoczenia dziecka – to zmiana harmonogramu dnia wszystkich członków rodziny… Plan zajęć pierwszoklasisty może być jednym wielkim zaskoczeniem dla tych, którzy nie mieli okazji się wcześniej na niego natknąć. Każdego dnia o innej porze zaczynamy i o innej kończymy – ehhh nijak ma się do tego ośmiogodzinny system pracy. Dobrze że są świetlice, nianie, ciocie i babcie.
A kolejny problem pojawia się później, albo nawet wcześniej niż nam się wydaje – trudności w szkole… Dowiadujemy się, że dziecko nie potrafi wielu rzeczy, które powinno już umieć, albo że nie pamięta wszystkich poprzednich pięciu liter, a Pani nie ma czasu tłumaczyć mu tego od początku i prosi, aby popracować z nim w domu. Nie można obwiniać systemu, ale pytanie: Kiedy ja mam pomóc mojemu dziecku, skoro widzimy się wieczorem kiedy to już idzie spać? Na szkolną, przepełnioną świetlicę raczej nie możemy liczyć, niania – jeśli umie i oczywiście dopłacimy, to i może pomoże, a babcia tyle pomaga, że nie mamy już sumienia prosić…
Warto czasem rozejrzeć się wokół, poszukać ludzi, którzy nie tylko „skasują” nas za korepetycje, ale przede wszystkim zrozumieją, że naprawdę ktoś może mieć problem z profesjonalnym połączeniem pracy zawodowej i obowiązków domowych, bo przecież jesteśmy tylko ludźmi, a doba ma dla wszystkich tyle samo godzin. A zrozumienie, o którym mowa, polega głównie na pomocy nie tylko dziecku – choć taki jest główny cel – ale i rodzicom – na pokazaniu możliwości pracy z własnym dzieckiem, na tzw. „przemycaniu wiedzy”, na podsunięciu ciekawych propozycji zabaw, które uczą a można wykonywać je praktycznie wszędzie, bez użycia komputera. Nie wspominając o tym, że na tej podstawie też budujemy więzi z dzieckiem.
Pamiętajmy jednak, że najważniejsze jest DZIECKO i to jego dobro ma być najistotniejszą podstawą przy każdej podejmowanej przez rodzica decyzji.