
Wychowanie bliźniąt, budowanie przyjaźni, rozwój zawodowy i naukowy przeplatane z upadkami, potknięciami i nierzadko utratą wiary w człowieka – wszystko to spowodowało, że bardzo długo nie miałam ani czasu, ani natchnienia, by napisać kilka słów refleksji dla Was, drogie mamy, a właściwie dla Was – drodzy rodzice. Brzmi znajomo? Myślę, że dla każdego z nas, żyjącego w społeczeństwie konsumpcyjnym i poddającemu się, czasem mimo woli, zjawiskowi macdonaldyzacji życia społecznego. Jednak nagle moje niebotycznie wysokie szpilki zostały zatrzymane podczas sprintu przez nieprzewidywalnego koronawirusa. Jak ja się w tym odnajduję? Nazywam to moją drogą pokory.
Nowa rodzicielska rzeczywistość
Oczywiście skutki pandemii dla każdego z nas są inne: jednych dotyka bezpośrednio śmierć bliskich, inni zmagają się z utratą pracy i utratą źródeł utrzymania, jeszcze inni muszą zamykać firmy, które niejednokrotnie budowali całe życie. Są też ludzie samotni czy starsi, dla których spacer czy pójście do kościoła były jedyną formą kontaktu z drugim człowiekiem. Są też tacy jak ja, czyli samotne matki, ojcowie czy rodzice, którzy nadal są aktywni zawodowo, nierzadko są jedynymi żywicielami rodziny, a teraz w „nowej rzeczywistości” muszą stale zajmować się dziećmi, jednocześnie zdalnie wykonując pracę. Z moich obserwacji wynika, że staramy się wspierać siebie nawzajem i kreatywnie podchodzimy do tego, jak radzić sobie w nowej sytuacji. W mediach społecznościowych, które są naszym dobrem technologicznym, pojawia się wiele materiałów z pomysłami na wspólne spędzanie czasu. Ja postanowiłam, że wsłucham się w potrzeby moich córek i że w końcu zrobimy razem rzeczy, na które do tej pory nie miałyśmy czasu albo robiłyśmy je w pośpiechu, a teraz możemy się im oddać ze spokojem, skupiając się na wzajemnych potrzebach i emocjach.
Zaczęłyśmy od selekcji ubrań i zabawek. To była doskonała okazja, by znaleźć jakiś wspólny cel. Nasz był jeden: podzielić się zabawkami i ubraniami z tymi, którzy tego potrzebują. Moje córki bardzo chętnie zaangażowały się w zwykłe prace domowe jak sprzątanie czy gotowanie, a ja nie musiałam się skupiać w końcu na tym, że przecież obiad czy ciasto trzeba upiec jak najszybciej, bo czas jest taki cenny. Nigdzie nie musiałyśmy się spieszyć, wszystko było robione precyzyjnie, a kuchnia i owszem na początku była brudna, ale w końcu to zaczęło się wydawać takie nieważne. Efekty wspólnego tygodniowego gotowania były takie, że któregoś ranka moje bliźniaczki obudziły mnie, podając mi śniadanie do łóżka z przekazem: dziękujemy, że możemy robić to, czego pragniemy wspólnie z Tobą.
Wiosna była dla nas naturalnym czasem na wspólne spacery, bieganie i jazdę na rowerze. W nowej rzeczywistości musiałyśmy nauczyć się aktywnie spędzać czas w domu. Naszą enklawą okazał się taras, a w chłodniejsze dni po prostu duży pokój. Zaczęłyśmy razem ćwiczyć i tańczyć, a nawet poświęciłyśmy pół dnia na przebieranki ciuchów z mojej szafy. Emocje towarzyszące moim córkom zapamiętam do końca życia.
Później przyszedł czas na porządkowanie tarasu. Trudno oddać wyłącznie słowami to, z jakim zapałem dziewczynki ścierały starą farbę z mebli ogrodowych, a potem nakładały nową, czy to, z jakim zaangażowaniem rozsypywały ziemię do kwiatów i pomidorków. Ale najcenniejsze było dla mnie, że mogłam u moich córek zobaczyć samą siebie, moje cechy, empatię, której ich uczę. Nagle zorientowałam się, że to, ile poświęcam im czasu, owocuje i jest widoczne w takich trudnych sytuacjach.
Fakt, że musiałam w ciągu dnia zajmować się pracą, ale także odrabiać z dziećmi lekcje, był dla mnie najcenniejszą lekcją pokory i wdzięczności. Wielu z was dziś doświadcza, jakie to trudne pogodzić te dwie sprawy, ale ja też osobiście doświadczyłam tego, jak trudno jest być nauczycielem i jaki ogromny wpływ mają także oni na wychowanie naszych dzieci. Przyznaję – nie miałam świadomości, że to jest tak trudny zawód. Moja mama zawsze była dla mnie wzorem, ale teraz podziwiam ją za to, jakim była nauczycielem i jaka jest dla moich córek, bo bez jej pomocy w tym trudnym okresie byłoby mi trudno wszystko pogodzić.
Nic tak nie kształtuje wrażliwości jak sztuka pod każdą postacią. Nie braknie zatem w naszym repertuarze wspólnego czytania, recytacji, teatrzyków, gry na gitarze czy śpiewania. To, co dla mnie najcenniejsze z tego okresu, to fakt, że wspólnie przeczytałyśmy moją ukochaną książkę „Oscar i Pani Róża” Erica-Emmanuela Schmitta. Polecam każdemu, bo to kolejny krok na drodze do pokory.
Kiedy piszę ten tekst, nie ma moich córek obok, bo są ze swoim tatą i wiem, że też umacniają relacje. Bardzo za nimi tęsknię i mam wiele obaw o ich zdrowie. Ale wiecie, na co czekam? Na nasz kolejny wspólny „domowy” tydzień, bo nasz dom i emocje w nim panujące to nasza oaza i prawdziwe szczęście, a wszystko wokół jest tylko dodatkiem, bez którego potrafimy się obejść.
