Samotne życie z bliźniętami może dawać wiele radości - pod warunkiem, że nie zapominamy o sobie
Pewnie niewiele z Was jest w stanie uwierzyć w to, że można na co dzień w pojedynkę „ogarnąć” bliźnięta. Ja jestem doskonałym przykładem tego, że można nawet czerpać z tego ogromną przyjemność mimo wielkiego zmęczenia i rutyny. Nie zawsze tak było. Musiałam przejść pewną drogę, by osiągnąć taki stan. Kluczem do sukcesu okazały się zmiany, jakie zaczęłam od siebie. Dziś mam świadomość tego, że jestem nie tylko Mamą ale i Kobietą, która spełnia swoje potrzeby i marzenia.
W moim pierwszym tekście pisałam o tym, jak poradzić sobie z opieką nad bliźniętami i nie zwariować. Tym razem chcę powiedzieć parę słów o tym, co możemy zrobić dla siebie, by czerpać z tej opieki przyjemność i jeszcze uszczknąć coś dla siebie, niekoniecznie oddając dzieci pod opiekę osób trzecich.
Bycie Mamą nie wyklucza bycia Kobietą
Pojawienie się dziecka, a już szczególnie dwójki na raz przewartościowuje totalnie nasze życie. Do tej pory odpowiedzialne jedynie za siebie, stajemy przed gigantycznym wyzwaniem - wychowania małych istotek, które kiedyś będą żonami, mężami, matkami, ojcami, itd. Nierzadko jesteśmy tak pochłonięte nową rolą "Matki Polki" i robimy wszystko, by wypaść w niej jak najlepiej, że zapominamy zupełnie o tym, że jesteśmy także kobietami. Tak właśnie było ze mną przez pierwsze dwa lata życia moich bliźniąt. Zupełnie zatopiłam się w roli Matki i z zadbanej kobiety przeistoczyłam się w babę chodzącą w dresie i wyciągniętych bluzkach. Przestałam nawet patrzeć w lustro, bo widok był dla mnie nie do zniesienia…
Wszystko to było skutkiem kontraktu, który zawarłam z mężem, a który przypisywał nas do konkretnych ról: mnie do roli Matki i Pani domu, a jego do roli pracownika, który zarabia na dom. Tak bardzo weszliśmy w swoje role i zbudowaliśmy mur, że po roku żyliśmy w jednym domu, ale obok siebie.
Ja wzięłam zbyt wiele na swoje barki i przestałam być atrakcyjna dla partnera, który nie doceniał mojego poświęcenia (bo nawet nie wiedział, ile pracy trzeba włożyć w opiekę nad dziećmi. Po pewnym czasie nie miałam już sił prosić o pomoc, a i on nie wykazywał entuzjazmu, by choć trochę mnie odciążyć. Nie miałam już siły i ochoty być w tej sytuacji żoną i kochanką). Co najgorsze, byłam przekonana, że to jest właśnie model szczęśliwej rodziny, a samodzielne wakacje z bliźniętami, spacery , opieka nad nimi to norma. Słyszałam wiele razy „przecież babcia (moja mama) ci pomaga”! Ale czy młoda żona i matka marzy o tym by na co dzień wspierała ją jej rodzina, czy raczej mąż i najwierniejszy przyjaciel? Znalazłam nawet wytłumaczenie dla tych, którzy próbowali przebić się przez mur, jaki zbudowałam by uświadomić mi, że to nie jest normalne. Ja jednak powtarzałam jak mantrę formułkę: bo mąż ciężko pracuje i tak dobrze zarabia... No a ja muszę się poświęcić, ale tylko przez jakiś czas, potem wszystko wróci do normy.
Otóż drogie mamy nic nie wróci do normy. Jeżeli będziemy jedynie matkami, kucharkami i sprzątaczkami, które nie spełniają swoich potrzeb, nie odpoczywają i nie angażują partnerów w opiekę nad dziećmi i inne prace domowe, to będzie tylko gorzej.
Zmiany trzeba zacząć od siebie
Momentem przełomowym w moim życiu był powrót do pracy. Kiedy byłam u kresu wytrzymałości fizycznej i od miesięcy czułam głód pracy twórczej, podjęłam w końcu samodzielną decyzję. Wstałam któregoś wiosennego dnia rano, spojrzałam w lustro i powiedziałam sobie: ja Kobieta chcę wrócić do pracy, do ludzi, bo dłużej nie wytrzymam tej samotności. I tak właśnie zrobiłam (moje córeczki miały wtedy 2 lata). Bardzo szybko stanęłam na nogi (tak wtedy mi się wydawało – choć był to dopiero początek długiej drogi). W końcu byłam nie tylko matką, weszłam w nowe role. Pracowałam nad sobą (oczywiście z pomocą terapeuty), codziennie wsłuchiwałam się w siebie i w to co inni mówią o mnie. Ale co najważniejsze spotkałam na swoje drodze wielu wspaniałych ludzi, którzy ciągnęli mnie w górę, wspierali mnie w moich działaniach.
Zaczęłam prosić o pomoc bliskich bo ileż można brać ciągle na swoje barki. Dzięki temu nabierałam sił, cierpliwości i kreatywności, które bardzo wpłynęły na relacje z moimi szkrabami, a dwulatki potrafią dać w kość. Osiągałam również sukcesy zawodowe. Dojrzałam też do trudnej decyzji - zdecydowałam, że nie chcę już tkwić w układzie, który mnie ograniczał i w którym byłam samotna. Dlatego odeszłam od męża. Zostawiłam za sobą wszystko: piękny dom, luksusowy samochód, pieniądze (ufałam wtedy, że skoro przez kilka lat byliśmy dla siebie najbliżsi, a owocem uczucia są dzieci, które są pod moją opieką to uda się bez "walki" stworzyć im odpowiednie warunki - jednak usłuszałam po jakimś czasie, że i tak mi się nic nie należało bo siedziałam w domu i TYLKO wychowywałam dzieci, a jak pracowałam to i tak zarabiałam znacznie mniej). Nie walczyłam wtedy o pieniądze, samochód czy mieszkanie bo wiedziałam, że najbardziej ucierpią na tym dzieci. Byłam już wtedy na tyle silna, że mogłam stworzyć dla siebie i dziewczynek ciepły dom (choć wynajęty) w którym jest czas na zabawę, bałagan, nudę i naukę – czas na wychowanie w pojedynkę. Choć był to najtrudniejszy etap w moim życiu bo wiązał się z tym, że musiałam ułożyć plan dnia co do minuty i sama zając się wszelkimi sprawami od budżetowych po wydawałoby się „męskie sprawy” jak awarie domowe. Choroby bliźniąt związane z pierwszym rokiem w przedszkolu też udało się przezwyciężyć. Było ciężko, ale zdawałam sobie wtedy sprawę, że jestem silną kobietą i dam radę. Uśmiechy moich córek i ich rozwój tylko mnie napędzały.
Zasady i granice porządkują życie
Ale to był też czas w którym musiałam nauczyć się oddawać dzieci pod opiekę taty i przestać zamartwiać się czy wszystko jest ok, czy tęsknią, czy będą chciały do mnie wrócić (tak drogie mamy, przyznaję się miałam takie myśli – dziś wiem, że zupełnie bezpodstawnie). Paradoksalnie tata zaczął spędzać więcej czasu z dziećmi. Ja robiłam wszystko i nadal robię, by córeczki miały jak najlepszy kontakt z tatą, mimo ran i żalu wzmacniam jego autorytet (bo bardzo kocham moje dzieci i wiem jak ten czas jest im potrzebny).
W nowej rzeczywistości przypomniałam sobie też o tym, że jestem atrakcyjną kobietą, i przekonałam się, że na świecie żyją fajni faceci, którzy potrafią tworzyć partnerskie związki.
Kiedy dziś ktoś zadaje mi panie czy jesteś szczęśliwa? Czy jest ci lepiej? Czy żałujesz, że się rozwiodłaś? Wtedy oglądam się za siebie, przypominam sobie jak żyłam i kim wtedy byłam i z powodzeniem odpowiadam, że dziś jestem niezależną kobietą, która lubi swoje towarzystwo i wie czego potrzebuje do szczęścia. Dziś dbam o dzieci, o siebie i ludzi którzy mnie otaczają. I znowu cieszą mnie małe rzeczy. (Dziś kupiłam sobie kredkę do oczu i cieszyłam się jak dziewczynka).
Drogie mamy! Samotne wychowywanie dzieci może być radosne pod warunkiem , że zaczniemy zmiany od siebie i odpowiemy sobie na pytanie jak chcemy żyć. Jeżeli nie zaczniemy realizować swoich potrzeb, jeżeli nie zaczniemy komunikować się z partnerem i otoczeniem, będziemy popełniali te same błędy w nowych relacjach.
Ja dziś już wiem, że kiedy jestem zmęczona i nie mam siły zrobić dzieciom kolacji, to obok mnie będzie facet , który zrobi to za mnie (a mi przyniesie lampę wina). I wcale nie musi się domyślać, że ma to zrobić, bo ja go o to proszę.
Uwielbiam siebie w roli Matki Polki, ale lubię siebie także jako zadbaną kobietę, która lubi podróżować, biegać i pić wino w fajnym towarzystwie (nawet jeżeli gdzieś obok moje córeczki karmią gołębie i puszczają bańki mydlane). Bo właśnie wtedy jestem najszczęśliwsza. Wszystkim samotnym mamom życzę, aby także osiągnęły taki stan.