„Popłacze i przestanie”
„Wypłacze się i uśnie”. Zapewne nieraz słyszeliście takie rady. Nie trzeba być geniuszem, aby dojść do wniosku, że takie podejście nie załatwia sprawy. Mówię, oczywiście, o „zwykłych” dzieciach, czyli takich, które ani nie są rozchwiane emocjonalnie (czyli po prostu rozhiste ryzowane), ani chore. Rozpatrujemy przypadek standardowy. Kładziecie dziecko spać, a ono po kilku minutach budzi się, płacze i woła? Cóż, nie chce być samo. Potrzebuje Waszej obecności. Usiądźcie obok, spójrzcie łagodnie, pogłaszczcie. Jeśli to nie pomoże, przytulcie krótko i odłóżcie z powrotem do łóżeczka. Uspokójcie je. Czytałem niedawno (takich opracowań pojawia się coraz więcej), że nie wolno pozostawiać płaczących dzieci samym sobie. Pozwólcie, że przytoczę opinię Evelin Kirkilionis, antropolożki badającej więź:
„Dziecko pozostawiane, żeby się wypłakało, nie tyle uczy się samo sobie radzić, ile uczy się, że nie ma sensu płakać – a to jest duża różnica. Badania nie potwierdzają też tezy, że zimny chów sprzyja samodzielności – wręcz przeciwnie. Zimny chów w praktyce sprowadza się za to do ogromnych ilości kortyzolu, jakie uwalniają się w mózgu niemowlaka z niezaspokojoną potrzebą bliskości. Hormon ten działa niszcząco na połączenia neuronalne. Dziecku, które nie jest przytulane, trudniej jest nawiązać z opiekunem więź prawidłowego typu, a to z kolei rzutuje na wszystkie inne więzi, które nawiąże potem w życiu – na to, jak będzie w przyszłości obchodziło się z ryzykiem, radziło sobie ze stresem. I czy nie będzie koncentrować się na swoim lęku zamiast na zadaniu”*.