Oj nie, oczywiście. Nie kłamiemy. My (w sensie Ty i ja ) jesteśmy inni. Inni niż cały ten zdradziecki świat. Ot, szczerość, uczciwość, gra w otwarte karty. Hihihihihihihi – pośmiejmy się razem.
„Nie wolno kłamać" mówię bardzo poważnie synowi. Kłamstwo to złooooo. Zło straszliwe. Dziewięciolatek kiwa głową. Słowo matki słowo święte. Amen i tak dalej.
Kilka dni później.
– Mamo, dzwoni do Ciebie Małgosia.
– Nie odbieraj. Nie ma mnie.
– Ale przecież jesteś.
O rany, jestem. To prawda. Czy ja naprawdę mówiłam, że mnie nie ma? Albo czy naprawdę mówiłam, że nie wolno kłamać?
Żyjemy w Matrixie. Sami sobie go tworzymy. Uśmiechamy się do siebie, chociaż się nie lubimy albo mamy do siebie pretensje. Gaworzymy do siebie słodko, chociaż przegryźlibyśmy sobie aorty. Albo za chwilę powiemy o sobie (oczywiście, na boku) coś złego. Jedni udają to, drudzy tamto. I każdy udaje, że tego nie widzi.
Słodziakowo. Doprawdy.
Kogo oszukujemy?
(Byłych) Partnerów.
– Potrzebuję czasu …. (jasne czasu)
– Nie, nikogo nie poznałam/em (krzycz o tym głośniej, poproszę).
– Nie, nic mi nie przeszkadza. Wszystko jest w porządku (aha!).
– Ja z kimś jestem? Nieeeee…
Rodziców
– Ja palę? No co ty!
– U mnie wszystko w porządku. Oczywiście….
Znajomych
– Nie mogę się spotkać. Jestem chora. Chore jest dziecko (wybierz dalej. chory jest mąż/ żona/ babcia/ dziadek/ chłopak/ dziewczyna)
– U mnie super. No co ty, wcale nie cierpię, że mnie X porzucił. A kto to w ogóle jest X?
– Przecież napisałem/ napisałam maila. (SMS-a) Nie dostałeś? Coś się musiało stać.
Wszystkie te przykłady mogą nam pasować albo nie pasować. Tak naprawdę nie chodzi o nie. Chodzi o to, że nasze życie, to w dużej mierze kłamstwo. Na każdym polu. I zawsze.
Mówimy innym, że są mądrzy – choć wcale tak nie myślimy (albo myślimy trochę).
Mówimy innym, że są ładni, fajni, kochani. Że nie chcemy ich zawieść ( choć zawodzimy).
Mówimy, że ich kochamy, chociaż chcemy ich tylko przelecieć. Albo chcemy, by byli z nami przez chwilę. Albo, żeby zostali, bo boimy się utraty.
Mówimy milion innych rzeczy.
Bo to dla nas forma kontroli, wpływu, manipulacji, asekuracji. Cokolwiek.
Oszukujemy też pięknie siebie.
Ja jestem gruba? To lustro jakieś dziwne.
Ja kogoś zraniłem? Ależ cóż za absurd. To zła kobieta była ( zły facet).
Ja kłamię? Ja???? Nie. Ja tylko ukrywam niewygodną prawdę.
Ja jestem dwulicowa? Ależ w życiu, jestem po prostu miła.
Nawet, gdy już nie potrafimy być mili jesteśmy chociaż poprawni.
Te żenujące uśmiechy, te udawanie, że przecież nic się nie dzieje.
Czasem myślę– co by było gdybyśmy byli dla siebie prawdziwi…
Jest wersja straszna.
Wstaję rano i niestety widzę, że jestem gruba.
Szefowi mówię, żeby spadał, bo mówi głupoty i nie daje się tego słuchać.
Partnerowi oznajmiam, że nigdy mnie nie rozumiał. I nie rozumie. Poza tym, sorry, seks mógłby być lepszy. Albo seks jest świetny, ale codzienność diabła warta. Przyjaciółce mówię, że nienawidzę, że nie mogę na niej polegać i złości mnie jej szczęśliwe małżeństwo. Albo to, że wiecznie marudzi. Do wyboru, do koloru. Cokolwiek tam sobie myślimy, a co nas w kimś złości.
Jest wersja najstraszniejsza.
Samym sobie mówimy, że nasze życie jest diabła warta. Bo ta praca to żen, i to życie i to mieszkanie i ta cała filozofia, w którą wierzymy jak dzieci.
I te nasze iluzje. Iluzje stabilizacji, miłości, zauroczenia, fajnej pracy. Boże, moje życie wcale nie jest jakie chcę....
A kysz z taką prawdą.
Mogłaby być wersja IDEALNA.
Mówimy sobie szczerze, że się zawiedliśmy ( ależ byłoby to lepsze od tych głupich uśmiechów i fałszu).
Mówimy sobie szczerze, że cierpimy, jesteśmy rozczarowani, potrzebujemy wsparcia.
Mówimy sobie szczerze, że jesteśmy źli.
Albo mamy dość.
Przestańmy sobie wmawiać te pierdoły, gdy chcemy być zatrudnieni.
I wciskać sobie głodne kawałki, gdy właśnie składamy wypowiedzenie.
Gdyby tak każdy mówił szczerze.
Zrzucił te cholerne maski.
Gdybyśmy przestali udawać.
– Mamo, dzwoni do Ciebie Małgosia.
– Powiedz Małgosi, że mam jej dość i niech zadzwoni za dwa tygodnie.
Akurat, srutututu.
– Małgosia??? A u mnie wszystko dobrze, cieszę się, że dzwonisz.
PS. Taki eksperyment na jutro – ile razy kogoś oszukujemy. (kogoś/ siebie)
Ja wreszcie policzę.
A gdybyśmy tak wszyscy zaczęli NAGLE mówić prawdę.
Tak choć odrobinkę? Bo serio można zwariować.