Nieustanne, męczące, dręczące. Najpierw oczekiwania rodziców, potem koleżanek i kolegów, nauczycieli, pracodawców, przyjaciół, partnerów. I te najgorsze – wobec samych siebie. Jakbyśmy byli z plasteliny, z której da się ulepić wszystko.
Dziewczynka ma 11 lat. Właśnie przegrała zawody pływackie. Widok jest dość smętny. Szura nogami, obok słychać mocne kroki jej taty. Jeden, dwa, trzy. Kroki są miarowe. Podobne jak miarowy jest głos taty. „Doprawdy, rozczarowałaś mnie. Myślałem, że popłyniesz lepiej. Czy wiesz, jak mnie zawiodłaś?". Dziewczynka szura nogami coraz wolniej. Czuje wstyd. Nie sprostała. A przecież tata tak w nią wierzył.
Dziewczynka ma 13 lat. – Jak Ci poszła klasówka z matematyki? – pyta mama. „Dobrze" mówi dziewczynka. Kilka dni później okazuje się, że wcale nie dobrze. „Ojej, a mówiłaś, że dobrze. Rozczarowałaś mnie. Przecież stać cię na więcej. Przecież potrafisz" mówi mama.
Dziewczynka czuje wstyd. To okropne uczucie zawieść ukochaną mamę.
Dziewczyna ma lat 20. Właśnie rozstaje się z pierwszym chłopakiem. „Myślałem, że jesteś inna. No wiesz, kolorowa, wyjątkowa. Świetna w łóżku, świetna w życiu. A okazałaś się jednak taka… zwyczajna". Dziewczynie jest smutno. Przecież Chłopak tak w nią wierzył. Mówił, że jest wyjątkowa i wspaniała. A ona go rozczarowała.
Wspomnienia, z których składa się życie większości z nas. Oczekiwania, którym nie potrafimy sprostać. I rozczarowania. Czyjeś nami. Nami sobą.
„Mam nieustające poczucie, że kogoś zawodzę" mówi moja przyjaciółka. Rozczarowuje partnera, siebie jako matkę, rodziców. Moje drugie imię to „rozczarowanie". Dodaj poczucie winy i proszę, oto jestem cała ja.
Inna mówi, że nie może się zatrzymać nawet na chwilę. Tylko usiądzie i już zewsząd atakuje ją potwór o nazwie „poczucie winy".Bo jej mama mówiła, że człowiek nie powinien marnować czasu. Więc ona tego czasu nie potrafi marnować. Bo nie marnować, to być aktywnym jak jej mama.
Znam to męczące „muszę". I „powinnam". I jeszcze: „tak należy zrobić".
Ale jakiś czas temu wytoczyłam tym oczekiwaniom wojnę.
1. Najpierw rozczarowałam rodziców. Przestałam wciąż się tłumaczyć. Któregoś dnia usiadłam na kanapie i po prostu stwierdziłam: „Nie jestem taka, jak byście chcieli. Po prostu".
2. Potem rozczarowałam przyjaciółki ze studiów. Bardzo bliskie mi osoby. Nie przyjechałam na spotkanie. Pewnie kolejny raz. Miałam do wyboru wybrać swój komfort albo je. Wybrałam siebie. Tylko jedna mnie zrozumiała. A ja zrozumiałam, że nie muszę być dla wszystkich idealną przyjaciółką. Albo inaczej: przestałam się oszukiwać, że muszę nią być.
3. Rozczarowałam szefową. Nie miałam siły już sprostać oczekiwaniom, że będę miła, grzeczna jak dziewczynka, pracowita. I nie wyjdę po dziecko, nie dlatego, że jest tyle pracy, tylko bo tak się podoba szefowej. Przestałam być dla niej miła zawsze i za wszelką cenę.
4. Zrezygnowałam z oczekiwań dotyczących siebie. Że muszę być zdyscyplinowana, ogarnięta, chłodna, wyważona. Rozsądna. Można nad sobą pracować, nawet pewnie trzeba. Ale nie zmienimy swojego temperamentu. Kobieta emocjonalna nie zamieni się w twardą laskę. Nie ma takiej opcji.
5. Rozczarowałam mojego syna. Albo może siebie jako matkę. Tak, nie mam czasem siły się bawić, nie zawsze bywam cierpliwa, nie zawsze mam siłę odrabiać z nim lekcję.
Przestałam też oczekiwać czegokolwiek od innych. Lojalności, czasu, miłości, przyjaźni, uwagi, przebaczenia, pracy. Jestem szczęśliwa, gdy to dostaję, boli mnie, gdy to tracę – ale już nie oczekuję.
A gdy mój syn gorzej pływa nie mówię, jak kiedyś tata pewnej dziewczynki: „zawiodłeś mnie". Mówię: „następnym razem będzie lepiej". A gdy mój syn myśli, że mu dobrze poszła klasówka, nie mówię potem jak mama pewnej dziewczynki„Rozczarowałeś mnie". Mówię: „Przykro mi, że ci przykro. Czy mogę Ci jakoś pomóc?".
P.S Po tej stronie świata żyje się po prostu lepiej. I łatwiej. I szczęśliwiej.