Dziś wszyscy wiemy wszystko o miłości. Miłość to małżeństwo, miłość to wolny związek, miłość to homoseksualizm, miłość to odległość, wolność, symbioza. Krzyczymy głośno i strasznie wszyscy. A przecież miłość to jest coś, czego chcemy. I co za miłość uważamy. Jedyna granica? Chyba krzywda. Ale pamiętajcie, że to tylko moja definicja. Niech każdy znajdzie własną. Inaczej nigdy nie będziemy blisko siebie.
Wpadła do mnie w zupełnie innym humorze niż zawsze. Smutna, przygaszona.
– Odchodzę od M – oznajmiła.
Zakrztusiłam się herbatą. Pani Dobra Rada krzyczała we mnie: ale jak to? Przecież on jest dobry? Kocha dzieci. Nie narzekaj. Ugryzłam się w język. Jestem w końcu kobietą po 35 roku życia. I słucham się rad starszych przyjaciółek: nie radź, bądź.
Siedziałam więc cicho, gdy ona opowiadała o tym, czego nigdy nie mówiła mi wcześniej. Że się dusi, że są inni, że po kilkunastu latach czuje, że to po prostu umarło. I męczy się już tak kilka lat, ale nie potrafiła odejść, bo dzieci, poczucie winy, rodzina, znajomi.
Lubię małżeństwo M. Zawsze tacy zgodni. Ona zawsze powtarzająca: on jest taki wspaniały, cudowny. Tak jakbym nie wiedziała, że im głośniej krzyczymy, że nasze życie jest dobre, tym po prostu bardziej próbujemy przekonać samych siebie. Wstydzę się trochę siebie, jak łatwo ulec iluzji. I zastanawiam się, ile z nas żyje w związkach iluzjach. I jak łatwo krzyknąć do kogoś: „Proszę, nie narzekaj, idźcie na terapię, zróbcie coś ze sobą".
Zmęczona jestem tym, jak wszyscy (głównie w gazetach psychologicznych oraz lifestylowych) piszą o miłości i stałych związkach. O tym, że warto walczyć, że namiętność odchodzi i przychodzi. O tym, że wartością jest stałość. A przecież tak naprawdę dla jednych jest, dla innych nie jest. A nawet jeśli dla kogoś jest, to miłość czasem po prostu się kończy. Choć się o nią walczyło. I próbowało. Jest mi smutno, bo co ma zrobić moja Żona M. Będzie musiała wysłuchiwać rad koleżanek, Mamy, którą mąż porzucił, więc dla tej Mamy rodzina to największa wartość. I często powtarza: „Przecież on nie pije, nie bije, zarabia, otrząśnij się".
Kiedyś, jako młoda dziennikarka, pisałam tekst „Zostać czy odejść. Czy warto walczyć o związek dla dobra dziecka?" Biegałam po psychologach, bo wtedy jeszcze wierzyłam, że oni mają magiczne odpowiedzi, prawdziwe dla wszystkich. Wtedy nawet trochę mnie rozbawili.
– Warto walczyć o wolność – mówiła Znana Pani Psycholog, rozwódka
– Stałość to podstawa– mówił Dobry Pan Psycholog, katolik, szczęśliwy mąż.
To przepraszam, ja młoda dziennikarka, pytałam: jaka jest prawda? Z czasem zrozumiałam, że nie ma żadnej prawdy. Młodość, niedojrzałość lubi wszystko szufladkować. Miłość jest taka, powinna wyglądać tak. Jak nie to rozwód, jak tak to wszystko. Dojrzałość uczy pokory. Odłączasz się od tego, czego nauczyli Cię w domu i tworzysz własną definicję miłości. Co więcej, pozwalasz każdemu mieć swoją. Czasem myślę co jest moją definicją miłości.
Jest nią:
– stabilność. Wiem – mniej więcej – co ta osoba zrobi jutro, i dzisiaj. Jej świat jest jakoś określony.
– pewność tej drugiej osoby, że mnie kocha mimo, że jestem za gruba i nienawidzę świata, gdy mam PMS.
– otwartość. Jesteśmy oboje po prostu sobą.
– on nie musi mieć pieniędzy, ale musi chcieć walczyć o nasze wspólne dobro. Również finansowe. Nawet jeśli mu nie wyjdzie, to wiem, że chociaż próbuje.
Ale wiem, że moja przyjaciółka myśli, że miłość to:
– nieustanne uniesienie
– podróże, namiętny seks i ciągle życie w stanie „och" i „ach".
– gdy on ma pieniądze, bo „facet musi zarabiać"
Ona kiedyś mi tłumaczyła, że to co ja myślę o miłości to nuda, ja jej, że to co ona myśli o miłości to iluzja. W końcu po 35 roku życia przestałyśmy kłócić się o to, czym jest ta cholerna miłość. I każda żyje po swojemu.
Jestem jednak na tyle dojrzała, by wiedzieć, że:
– miłość nie jest wtedy, kiedy musisz prosić
– gdy ktoś Cię wciąż zawodzi
– gdy odwraca się od Ciebie, gdy masz gorszy dzień
– gdy znika z dnia na dzień, a potem wraca karmić Cię pustymi słowami
– gdy mówi: nie mogę się zdecydować
– gdy mówi: „chyba nie czuje na tyle, żeby…."
– gdy wciąż musisz prosić– o uwagę, czułość, dotyk, zrozumienie
Nie dlatego, że nie zgadzam się na różne definicje miłości, ale wiem, że miłości nie ma tam gdzie jest krzywda i ból. Gdy walczy tylko jedna strona. Sprzedaje swój urok, otwartość, ciepło tak jak się sprzedaje ekskluzywne kosmetyki albo piękne warzywa na bazarku. Gdy ona robi wszystko, a on nic. Albo gdy on robi wszystko, a ona nic.
Nie jesteśmy na sprzedaż, nie musimy nikogo przekonywać: kochaj mnie. I walczyć do upadłego, zapominając gdzie jest „ja", bo tak bardzo wierzymy w „my".
Nie rozumiem kobiet, które zjedzą siebie, by on ją kochał. I mężczyzn, którzy się zaharują, żeby sprostać Jej. Miłość to wzajemność. Nawet jeśli trudna i poplątana.
Moja przyjaciółka pyta: „Kochanie, do kiedy warto walczyć o miłość?"
Odpowiadam: „Kochanie, nie znam definicji, ale chyba do momentu, gdy on tego też chce. I ty chcesz. I wierzycie, że jeszcze się uda to wszystko odkopać".
Cała reszta jest lękiem przed samotnością, odrzuceniem i spotkaniem z bólem, że my tak, a ktoś nie.Droga Żono M, jesteś cholernie odważna. Cieszę się, że mówisz: „dość".
Choć jestem taka mieszczańska i 10 lat temu powiedziałabym Ci „walcz". Dziś mówię: „żyj szczęśliwie" . ( I lekko :))