Nie chcę traktować świąt jak: „To musi być". I : „o rany" i „oesu", „oni znowu czegoś chcą", „trzeba być miłym". Nie chcę się złościć nawykami moich bliskich.
Gdy moja mama powie: „Dlaczego nie nakryłaś do stołu?", postaram się na nią nie nakrzyczeć, że mówi do mnie jak do dziecka. Dla naszych rodziców wspólne święta, to często jedyny moment, kiedy znów mogą poczuć się jak rodzice. I mają nas tak blisko.
Dużo myślę o Was w święta. Myślę bez złości i rozczarowania i irytacji. Myślę o tym, jaką stworzyliście rodzinę. Jak sami się kochaliście, jakie błędy popełnialiście, przed czym mnie ostrzegaliście, czego nigdy nie rozumiałam, dopóki sama nie stałam się dorosła.
Mamo, znów dzwonisz i mówisz:
– Upiekłaś mięso / Jeszcze nie? Ale dlaczego nie? No wiesz, ono musi poleżeć
/ a kiedy upieczesz?
I dalej: A o której wyjedziecie? A dlaczego tak późno? Ale dlaczego musisz pracować – przecież są Święta!?
Tato, dziś zadzwoniłam, a ty powiedziałeś:
– Czytałem twój tekst o D.
– Tato, napisałam już wiele innych.
– No, ale tamten dotyczył CZEGOŚ, to było ważne, rzadko piszesz o rzeczach naprawdę ważnych. A czy ty właściwie masz etat?
Znam miliony historii o miłości. Żadna nie jest tak bolesna, tak trudna jak miłość między rodzicami, a dzieckiem. To historie o złości, frustracji, bólu i rozczarowaniu.
Tak to grafomańskie, że można naprawdę oszaleć.
Bohaterka jednego z moich tekstów opowiadała, że dopiero, kiedy jej mama umarła – ona mogła ją zrozumieć i jej przebaczyć. Mama była apodyktyczna, surowa, oceniająca, nerwowa. Była w sumie straszna. Znajoma już po śmierci mamy, odkryła jej pamiętnik. Zapis codzienności nieszczęśliwego małżeństwa i wielkiej pasji (miłości?) do kogoś innego. „Zrozumiałam, że ona potrafiła kochać. Dzięki temu zobaczyłam w niej człowieka."
Inna stwierdziła (to moja była szefowa, na pewno wie, że o niej pisze): Przestań, ku… a, analizować, kochaj ich, oni odchodzą. I potem boli Cię każde niewypowiedziane słowo. A to wypowiedziane boli jeszcze bardziej.
Jeszcze inna: „Matka, to zło mojego życia. Spójrz, przegrywam, bo ona przegrywała".
Pamiętam też koleżankę, która w firmowej kuchni powiedziała, że jej tata, alkoholik, nagle umarł. Spytałam: „Co czujesz?". A ona odpowiedziała: „Nie czuję nic". Ale w jej spojrzeniu było tyle żalu, że nikt nigdy nie chciałby widzieć tyle bólu.
Ja z tysiąca słów zbieram siebie. Własną definicję przebaczenia, miłości i swojego dzieciństwa. Czy Wy też czasem zbieracie?
Przeżyłam już wszystko. Wy pewnie też.
– bunt nastolatki ( „wiem lepiej!" „jestem dorosła!")
– bunt młodej mężatki ( „kto powiedział, że muszę gotować?! No kto?!)
– bunt matki ( „Nie wtrącajcie się", „wiem, jak się trzyma dziecko, wiem jak je wychować")
Przeżyłam analizy, ocenianie, odrzucanie i złość. Ale nie chcę być jak niektórzy, którzy zrywają kontakty z rodzicami czy całe życie chodzą z transparentem: ja pier**lę, zmarnowali mi tak wiele.
Więc drodzy Rodzice,
– zawsze chciałam być inna. W wielu rzeczach jestem. Czasem triumfalnie krzyczę w przestrzeń: jestem lepsza, można inaczej, widzicie to? Nie wiem, czy widzicie w sumie. Ja za to wiem, że bardzo trudno być mądrą matką, bardzo trudno stworzyć dom. Może mam siłę dzięki Wam. Jak każde dziecko z domu trudnego, które wie, że wcale nie jest łatwo żyć. I miłość też łatwa nie jest.
– no i zawsze chciałam być taka jak wy, bo przecież to wy uczycie nas wszystkiego. Tłumaczycie, co jest miłością, co nią nie jest. Jak warto i jak nie warto żyć. Więc moja definicja życia to przecież wy :)
Uwielbiam słowo: „przebaczenie". Jest w nim dystans. I zgoda na to, że świat jest jaki jest.
Więc Drogi Tato,
Przebaczam Ci, że tak niewiele wiesz o miłości. Że uważasz, że miłość musi być twarda i warunkowa. Że trzeba czasem odchodzić. Że nie umiesz mnie przytulać, że wciąż podnosisz poprzeczkę, że jesteś jak typowy ojciec końca XX wieku, a ja przez Ciebie jestem typową kobietą XXI wieku.
Gdy mówię: Ale kochasz mnie?
Ty odpowiadasz: Kochanie, i co tam u Ciebie?
Wybaczam Ci to wszystko, bo być może dzięki Tobie jestem taka empatyczna. Umiem kochać, i zdobywać. I po prostu mam lepiej od Ciebie – bo umiem słuchać, rozumieć. A przecież to wszystko po to, byś Ty kochał mnie tak, jak ja bym tego pragnęła. No cóż, nie wychodzi. Czasem nie wychodzi, prawda?
Więc Droga Mamo,
Przebaczam Ci, że nie do końca nauczyłaś mnie, co to jest wolność. I nie pokazałaś, jak powinna żyć mądra kobieta, chociaż przecież byłaś taka mądra. I wszyscy Cię podziwiali. Nie wiem tylko, czy ty podziwiasz siebie. Ale w oderwaniu od Ciebie nauczyłam się, czym jest kobiecość – choć czasem tak we mnie tego nie znosisz. Przepraszam, że żyję inaczej niż Ty. Stworzyłam inny związek niż Ty, złości Cię to, ale mam jeden cel w życiu: nie cierpieć. Potem przecież mówisz: „jesteś taka odważna". Pamiętaj o tym zawsze. Jestem odważna.
Nie chcę traktować świąt jak: „To musi być". I : „o rany" i „oesu", „oni znowu czegoś chcą", „trzeba być miłym". Nie chcę się złościć nawykami moich bliskich.
Gdy moja mama powie: „Dlaczego nie nakryłaś do stołu?", postaram się na nią nie nakrzyczeć, że mówi do mnie jak do dziecka. Dla naszych rodziców wspólne święta to często jedyny moment, kiedy znów mogą poczuć się jak rodzice. I mają nas tak blisko. I trochę na wyłączność.
Wstanę i nakryję do stołu i będę szczęśliwa, że ona jest szczęśliwa. Bo nigdy nie wiemy przecież, czy to nie są ostatnie wspólne święta, albo przedostatnie. A takich historii też słyszałam setki.
A w chwilach największej irytacji wypiszę wszystkie najważniejsze rzeczy, które od niej dostałam. Wszystkie bliskie mi osoby na pytanie: „co dobrego dostałaś / dostałeś od rodziców potrafią wymienić mnóstwo rzeczy": siłę, ambicję, niezłomność, inteligencję, złość. Bardzo dużo. Nawet jeśli to są złe rzeczy, to często w dorosłym życiu przemieniają się w moc.
Bo jeśli mieliśmy straszne dzieciństwo, wiemy, jak nie chcemy żyć. Jeśli przeżyliśmy dużo bólu, wiemy już, jak z nim walczyć. Albo po prostu potrafimy oswajać trudne emocje. Ze wszystkiego można zrobić plus. Ale trzeba tego chcieć.
Pamiętajmy o tym, że ktoś kiedyś też zapyta nasze dzieci: „A co dobrego dostałeś/aś od rodziców". Szkoda, by mówili: „O rany, porażka, frustra, żen". Fajnie, by mówili: nauczyli mnie kochać/ być sobą / nauczyli się mnie złościć / wybierać / przegrywać. Fajnie, by widzieli w nas dobre rzeczy, nawet jeśli popełniamy mnóstwo błędów.
Ale musimy ich tego nauczyć. Czasem właśnie myślę, czego chciałabym nauczyć mojego syna. Z miliona zasad i wartości gdybym musiała wybrać tylko jedną. I wiem, co to by było. Umiejętność przebaczania. I sobie. I innym.
Dużo lepiej i szczęśliwiej się żyje, gdy się to potrafi.