Jestem matką dziecka internetu. Matką pochyloną nad swoim telefonem, która poucza syna: „Świat wirtualny to nie życie". A potem odpisuję na SMS mówiąc: „Zaraz dziecko, zaraz się pobawimy, coś zaraz obejrzymy. ZARAZ". Wstydzę się tego.
Na szkolnym zebraniu wychowawczyni dziewięciolatków mówi:
„Proszę Państwa, dzieci za dużo grają w minecrafta. Kochają wirtualny świat. Nie potrafią się skupić na zwyczajnej zabawie. Bywają agresywne, wciąż szukają bodźców, łatwo się nudzą".
Jeden z ojców, pedagog: „Pilnujmy tego, to ważne. Znałem kiedyś mężczyznę, który przyszedł do mnie zrozpaczony, bo jego syn był uzależniony od gier. Było już za późno. W sumie dobra rodzina. Ich błąd? Brak czasu."
Tak, wszyscy to znamy. Mama jeszcze tylko odbierze służbowego maila, tata sprawdzi coś na fejsie, obejrzy wiadomości. Dziecko w tym czasie sobie pogra. Tak to się właśnie zaczyna.
Pani K., matka jednego z uczniów, denerwuje się: „Proszę nie przesadzać! Przecież Minecraft to edukacyjna, rozwojowa gra. Rozwija wyobraźnię".
Wbijam wzrok w podłogę. Znam syna pani K. Kocha minerafta tak sam samo, jak kocha go mój syn.„Pobawcie się" proszę chłopców. „Mamoooooo, ciociu……, dasz nam kompa?".
Jakże my się lubimy oszukiwać.
Wczoraj byłam u przyjaciółki. Jej córka grała z koleżanką w playstation. Dwie godziny. My rozmawiałyśmy. Nie o dzieciach. Wczoraj siedziałam w kawiarni. Obok siedziała para z dzieckiem. Trzylatek bawił się telefonem. Oni rozmawiali. Nie o dzieciach.
Wczoraj musiałam napisać tekst. Mój syn grał w minecrafta. Leżeliśmy razem na kanapie.„Zobacz jaka budowla" mówił on. „O, super" mówiłam ja, myśląc jak będzie brzmiało kolejne zdanie tekstu.
Dobrze jest mówić, że: a. ) nasze dziecko internet ma odpowiednio dawkowany. Nie za dużo, nie za mało. b.) jesteśmy dobrą, szczęśliwą, rodziną, kochamy się. Co z tego, że kochamy się na kanapie. Ona na fejsie, on w telefonie, dziecko w internecie. W końcu to wciąż wspólna kanapa, prawda?
Co z tego, że jesteśmy ze sobą blisko fizycznie, psychicznie mamy zupełnie inne życia.
Przypominam sobie film Janka Komasy „Sala Samobójców". „To straszne" myślałam kilka lat temu. Smutni, okropni rodzice. Nie biją, nie piją. Są tylko obcy. Jak ludzie, którzy kochają dziecko mogą doprowadzić do czegoś takiego? Dziś już wiem, że wirtualne życie to tylko finał każdego: „zaraz", „za chwilkę", „chcesz coś obejrzeć? To tylko dziesięć minut. Ja w tym czasie zrobię obiad/posprzątam/zadzwonię.
To tylko powtarzalne zachowania. Rodziców, którzy:
– nie mają czasu
– żyją swoją pracą, sprawami, smsami, mailami, biznesami
– męczą się w domu. Męczą się w ciszy. Tak, tacy czasem też są. Ona ucieka w gotowanie, on w załatwienie spraw.
Bo przecież to takie ważne, prawda?Bo przecież inaczej omija nas życie, awanse, pieniądze, szanse i ciasto na święta. Rodzina poczeka. Wszystko da się nadrobić. Będzie kolejny wieczór, kolejny weekend.
Tak właśnie dziecko uczy się, że rodzina to: pełna lodówka, bezpieczeństwo (tak, to wciąż bezpieczeństwo, bo jak dziecko powie: posłuchajcie, to rodzice go słuchają) i wspólna kanapa na której każdy robi swoje rzeczy. I prowadzi swoje oddzielne życie.
Trudno złapać moment, kiedy te światy przestają być kompatybilne. I mówię to ja, matka dziewięciolatka. Kobieta na granicy. Jeden mały krok dzieli mnie od matki chłopca z „Sali Samobójców".
Jak do tego doszło?
Dlaczego mój czas z dzieckiem to walka o nie-Minecfarta.
– Może spacer?
– A będę mógł potem pograć?
– Teraz jest rodzinny obiad
– A będę mógł potem pograć?
– A umówiłem się z F. na grę w sieci. O 18.00 w czwartek. Mogę?
Nie, nie możesz– mówię. Ale przecież wiem – to moja wina. W tysiącu spraw, w milionie spraw, w pracy, w drodze do awansu, w próbie zrozumienia wszystkich wokół i ogarnienia wszystkiego wokół nie zauważyłam, że mój syn ZNIKA.
Już nie prosi wieczorem (dużo rzadziej prosi). „Pobaw się ze mną", „Poczytaj", „Opowiedz".
Znudzony wiecznym: „zaraz" i każdym „za chwilę". I nawet jeśli „zaraz" następuje to i tak to nie jest magiczne: „już", prawda?"
Młodszym rodzicom powiedziałabym:
– nie włączajcie dziecku bajek dla „dwudziestu minut dla siebie"
– nie instalujcie gier, jak najdłużej tego nie róbcie
– nie oszukujcie się, że to, że dziecko spędza dwie godziny w wirtualnym świecie to norma– nie wszystkich rodziców dzieci tak spędzają czas
– nie wmawiajcie sobie, że wystarczy 30 minut intensywnej rozmowy z dzieckiem. Zawsze z Nim tak rozmawiałam. Mocno, szczerze, prawdziwie. Ale co to jest tak naprawdę 30 minut na zbudowanie więzi?
– nie wierzcie, że szczęśliwa rodzina to jest wtedy, kiedy on przy kompie, ty przy kompie i tylko dotykacie swoich nóg ( lubimy sobie wmawiać, że to bliskość, bo przecież wciąż się dotykacie), a dziecko tuż obok. Można żyć na innych planetach wciąż będąc w jednym pokoju.
– nie uciekajcie przed powtarzalnością rzeczy robionych z dzieckiem. Bo potem, kiedy ono mówi: „Potem mamo, teraz zagram w minecrafta" żałuje się, że się w ogóle pozwoliło na tego minecrafta.
Jestem matką dziewięciolatka. Czasem szczęśliwą żoną. Nienawidzę wirtualnego świata, bo ten świat uczy mnie, że nie trzeba być „tu i teraz". Bo każdy służbowy SMS i mail potrafi być ważniejszy, bo wiadomości, bo kolejne historie, które bombardują mój umysł. I to wiecznie „zaraz". Zaraz będę sobą, synu. Zaraz będę twoją mamą. Bez pieczenia ciasta, bez tekstu, bez sprzątania i koleżanek. Będę naprawdę dla ciebie.
Nie zgubmy się. Jeśli już decydujemy się, że chcemy i potrafimy być rodzicami. Jeśli już decydujemy, że chcemy mieć prawdziwą rodzinę.