To nie jest kraj dla grubych ludzi. Tak, wiem doskonale. I wiedzą to, o zgrozo, już nasze dzieci. Z naszym mlekiem wysysają obsesję dbania o ciało. Wkurza mnie, że mój syn i jego koledzy klasyfikują koleżanki w kategorii: „gruba", „chuda". Dorasta kolejne pokolenie frustratów, którzy swoją wartość dostrzegają tylko wtedy, gdy odpowiednio szczupło wyglądają.
„Mamo, ale grubas……” szepcze mój syn w sklepie pokazując na stojącego przed nami, na oko, dziesięciolatka. Chłopiec, owszem, jest przy kości. „Nie można tak mówić o ludziach" tłumaczę. „Ale skoro ktoś jest gruby to dlaczego nie mogę o tym mówić?" pyta on. Bo nie ocenia się ludzi po wyglądzie? Bo to nie nasza sprawa, jak ktoś wygląda? Bo to – może być – dla kogoś raniące? Bo człowiek przede wszystkim powinien zajmować się sobą? Jak mam odpowiedzieć dziewięciolatkowi, który dorasta w czasach obsesji ciała?
Sami przekazujemy tę obsesję naszym dzieciom. Jestem na wakacjach z koleżanką, mamą ośmiolatki (sic!). Koleżanka komplementuje córkę: „Zobaczcie jaką mam ładną córeczkę", „Agusia ma najładniejsze nogi na świecie", „Dobrze, że już nie ma dużego brzuszka i tłuściutkich udek, będzie się podobała chłopcom". Słucham i nie wierzę. Moja koleżanka jest wykształcona, otwarta na świat, mądra. Od trzydziestu lat walczy z wagą. I do dziś pamięta słowa swojej mamy: „Zobaczcie na Magdę, jakie ma ładne nogi". To po kiego robi córce to samo?
Albo inna scena. Znajoma do córki (siedmiolatki): „Matyldko, nie jedz tyle będziesz gruba" (jakby bycie grubą oznaczało dokładnie to samo śmierć), „Matyldko, dziewczynki muszą być szczupłe?" (bo wtedy co?! Ich świat będzie prostszy?).
Miliony podobnych sytuacji. Matki (ojcowie) wiecznie na diecie. Z bulimią, kompulsywnym objadaniem się i głodzeniem, ortoreksją. Z bagażem własnych traum, które teraz tak gładko przekazują dzieciom. „Nie jedz tyle, nie wolno", „Grubi ludzie są brzydcy". „Grubi ludzie są przegrani". W histerii, że jeden kilogram więcej skreśla ich jako wartościowych ludzi.
Czasem nie potrzeba słów. Jeśli jęczymy przy dziecku: „Koszmar, ale jestem gruba" to jak ono ma nie oceniać innych po wyglądzie? Uczy się: waga jest ważna. Ba, waga jest najważniejsza. I na pewno nie będą podobały mu się dziewczynki przy kości.
Mam dość tekstów w gazetach, programów gdzie uczy się nas, że warunkiem sukcesu jest szczupła sylwetka. Że to dyscyplina, samokontrola, poczucie wpływu na życie. A grubasy to nieudacznicy. Jakby gruby człowiek nie potrafił ogarnąć niczego. Nie, on tylko za dużo je. Może chce, może lubi? Czy naprawdę każdy nie może żyć jak chce?
Mam ogromny żal do swojego taty, że właśnie tego mnie uczył – że kobieta powinna być szczupła. Mam żal do mamy wiecznie na diecie. Mam żal, bo całe życie ze sobą walczę. Gardzę sobą, gdy tyję. Jestem z siebie dumna, gdy chudnę. I czy ja jedna? Nie.
A przecież wciąż jestem tą samą osobą: czasem po prostu grubszą, czasem chudszą. Więc kiedy widzę moje koleżanki, matki, które sprzedają swoje obsesje małym dziewczynkom, chce mi się płakać. Bo wiem, jak będzie wyglądało dorosłe życie tych dziewczynek.
Nie jestem fanką otyłości. Wierzę w zdrowy styl życia, wielbię Ewę Chodakowską, ale uważam, że to absolutny brak kultury mówić o kimś: „Ale grubas". To absolutny brak kultury wtryniać się w czyjeś życie.
I to absolutne przestępstwo zarażać obsesjami dzieci.