Widziałam przemoc – więc się na nią w swoim życiu już nie zgodzę. Czułam ból – i już go nie chcę. Bałam się – więc więcej nie będę. Jesteśmy odpowiedzialni za swoje życie – dlaczego więc tak często mówimy, że nie mamy wyjścia?

REKLAMA
Jestem mężatką, a jednocześnie jestem niezależna. Mogę mówić: „nie", mogę nie gotować, nie sprzątać, mogę prosić o pomoc. Mogę też robić w domu WSZYSTKO, ale dlatego, że CHCĘ, a nie dlatego, że inaczej dostanę od męża w łeb. Mój związek jest moim wyborem. Praca decyzją. Choć moja mama czasem powtarza, że jestem egoistką, wiem, że mam od niej i wielu jej przyjaciółek szczęśliwsze życie. Walczmy o siebie, bo tylko my same możemy to zrobić.
Co robi – dziś – statystyczne polskie młode (dość młode) małżeństwo w weekend?
Albo próbuje robić?
– próbuje uprawiać seks (Boże, ja nie śnię, naprawdę mieszczę się w średniej statystycznej;-)). Robią to dlatego, że oboje tego chcą, a nie dlatego, że on chce
– zjeść wspólne śniadanie (które zrobi albo ona albo on)
– przeczytać – wspólnie – gazety, podzielić się opiniami na temat tego, co się dzieje w kraju i na świecie
– posprzątać (razem)
– zrobić zakupy (razem)
– wyjść na spacer (razem)
– zjeść obiad ( razem)
– pozmywać (jw)
– zagrać w grę planszową, zrobić z dzieckiem lekcje (ogarnąć lekcję) - jw
– pójść na basen (jw)
– wrócić z basenu (wciąż jako żywy człowiek)
– spotkać się z przyjaciółmi
– napić wina
– obejrzeć film (RAZEM)
Wiadomo ktoś jest w czymś lepszy, ktoś gorszy. On, na przykład, nienawidzi smrodu kupy, więc nie sprząta po psie (pieluchy dziecka– z kupą– też raczej nie zmieniał), ja nie lubię szorować wanny, więc robi to on.
Wszystko jednak jest wspólnie wypracowanym KOMPROMISEM.
Cudownie – powie ktoś bardzo samotny.
Nuda-powie ktoś, kto przeżywa właśnie miłosne uniesienie. Albo ktoś, kto jest samotny z wyboru.
Ale czy czujemy na co dzień, jak wiele się zmieniło?
Co robiło – kiedyś – statystyczne polskie małżeństwo?
– pobudka o piątej rano (jej pobudka, bo mąż nie powinien widzieć kobiety bez makijażu)
– robienie śniadania dla całej rodziny (ona)
– zakupy (raczej ona sama)
– gotowanie (ona sama)
– sprzątanie (w większości sama)
– pranie i wieszanie prania (sama)
– on decydował: mieć psa, czy nie mieć. Jechać pod namiot czy do ośrodka. Dziecko może wyjść na prywatkę, czy jednak nie. I o której ma wrócić.
Decydował o wszystkim.
Nawet nie dlatego, że był zły – nikt ani jej, ani jego nie uczył, że można inaczej. Pięknie napisała o tym Monika Płatek. Jej tekst udostępniła wczoraj na Facebooku moja koleżanka.
Odpowiedzialność. Decyzje. My – współczesne kobiety – w odróżnieniu od swoich matek i babć naprawdę możemy decydować, jak chcemy żyć.
Decyzje dotyczą drobiazgów (ot chociażby, jaką kupimy kanapę) i rzeczy najtrudniejszych: jakiego człowieka wybieram na partnera, zostaję z nim czy jednak odchodzę.
Cierpię, kiedy czytam o nieszczęśliwych małżeństwach, związkach bez miłości, związkach gdzie pełno jest gniewu, zła, milczenia, albo obojętności. Cierpię, gdy czytam o przemocy. Psychicznej i fizycznej.
Dużo widziałam tego w swoim życiu (przecież nie tylko ja, prawda?)
– widziałam przemoc
– jej pośpiesznie ocierane łzy, bo przecież świat nie może wiedzieć, że ona jest słaba
– słyszałam kłótnie, gdzie nie ma kompromisu tylko jest przymus, bo on jest silniejszy
Już wtedy zrozumiałam, że niezależność jest największą siłą. Gdy jej nie masz – możesz być wszystkim, a i tak będziesz nikim (głównie w swoich oczach). A przecież ta niezależność to nie jest dar, łaska – tylko coś, co po prostu możemy mieć, wypracować sobie. Nie walcząc z mężczyzną, czy z kimkolwiek tylko walcząc ze sobą. Inaczej: pracując nad sobą. Podejmując każdego dnia własne decyzje, a nie zwalając ich na kogoś.
Czasem mówię swoim przyjaciółkom, że rozumiem pragnienie destrukcji. Widziałyśmy swoje matki, często nie potrafimy inaczej. Miłość myli się nam z bólem, namiętnością, odrzuceniem. Mamy w sobie coś z ofiary, bo albo ojciec albo matka doskonale nas tej roli nauczyli. Wierzymy, że prawdziwe uczucie to albo piekło albo niebo. Dopóki dopóty to się dzieje między dwojgiem ludzi – nic nikomu do tego. Ale kiedy zostajemy rodzicami nie możemy już tego CHCIEĆ.
Bo dzieci wychowywane w domu pełnym przemocy wyrastają na cierpiących dorosłych. Bo zamiast uczyć miłości - uczymy lęku i braku zaufania. I to nieprawda, że nie ma wyjścia. Wyjście jest. A zaczyna się od nas i od stwierdzenia: nie chcę krzywdzić siebie, nie chcę krzywdzić swojego dziecka.
To grzech nie korzystać z wolności, którą wywalczyły dla nas feministki.
To grzech nie korzystać z wiedzy psychologicznej, do której mamy teraz tak łatwy dostęp.
To grzech nie sięgać po pomoc, gdy tyle osób nam ją oferuje.
Jestem mężatką. Córką despotycznego ojca, kochanej i dobrej, a jednak słabej matki. W moim życiu nie powtarzam mechanizmów z dzieciństwa. Odeszłam od kogoś, kto mnie ranił. Świadomie wybrałam na życiowego partnera dobrego mężczyznę, umiałabym odejść, gdyby zaczął nas krzywdzić. A jeśli bym nie umiała – szukałabym pomocy.
Jestem szczęśliwa, że w piątek Sejm przyjął ustawę w sprawie ratyfikacji Konwencji o ratyfikacji Konwencji Rady Europy o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej. Żałuję, że nie było takich rozwiązań, gdy ja byłam mała.
Moja mama, ukochane ciotki wzdychają czasem i mówią: Bo ty jesteś egoistką.
Tak. Wolę być egoistką niż ofiarą.
Pozdrawiam gorąco.
Wasza Matka, żona i, oczywiście, kłopoty.
Do następnego razu:)