Cudowne artykuły w kolorowych magazynach. Wywiady ze znanymi aktorkami, dziennikarkami, właścicielkami firm. „Wystarczy tylko dobra organizacja, determinacja, cierpliwość. Oczywiście, są trudniejsze momenty, ale można" mówią pytane o łączenie kariery z domem. Sama zresztą – jako dziennikarka kobiecego magazynu – napisałam niejeden taki tekst. Ble ble. Musi być trochę dramaturgii w środku, ale finał ten sam – da się, jest cudownie, słodko. Wszyscy szczęśliwi i zadowoleni. I szef, i dzieci, i mąż. Oesu.
Dlaczego o tym piszę? Bo dzwoni do mnie wczoraj mój syn i pyta: „Co robisz mamo? Piszesz?". „A dlaczego mam pisać? Jest wieczór" dziwię się. „Ej, ty przecież zawsze piszesz. No chyba, że rozmawiasz przez telefon" słyszę. Wspaniale, myślę. O to, jak mnie widzi dziecko. I nie da się cofnąć czasu.
Wieczór z głowy. Przed oczami staje mi kilka obrazków. Znajoma mówi: spędziłam wieczór z dziećmi. Szybko analizuję- wczoraj do nocy mailowałam z nią w sprawach służbowych. W pewnym momencie napisała: „Przez chwilę nie mogę, jesteśmy w łazience, zaleje mi telefon". Jesteśmy. Ona i jej dzieci. W takim razie to z kim ona spędzała wieczór? Ze mną czy z dziećmi? Bo, przepraszam, pogubiłam się. Wspominam wakacje. Para z dwiema córeczkami. Oni klepią w klawiaturę, dziewczynki budują zamki. „Tato, mamo, chodźcie do nas, pomożecie". „Zaraz, zaraz". Potem dyskusja: „Ty idź do nich". „Nie, ty, muszę koniecznie odpowiedzieć na tego maila, szef będzie się denerwował."
Oczywiście, to są skrajne przypadki. Ale ilu z nas ma na koncie podobne błędy? Zaraz, za chwilę, za moment. Jeszcze tylko jeden telefonik, mailik. Dziś wrócę później, dziś miałam ciężki dzień, to jutro opowiem ci tę bajkę.
Ostatnio nauczycielka mojego syna zwierzyła się „Przecież mi dzieci wszystko mówią. Wiem, kto naprawdę spędza z dzieckiem czas, a kto zawozi z jednych zajęć na drugie, albo włącza grę, żeby móc jeszcze w spokoju popracować. Nie jestem detektywem, oni sami do mnie przychodzą, zwierzają się. I często powtarzają – bo moi rodzice to tak dużo pracują. Mama nie ma czasu, wraca późno".
Tak, wiem, musimy, na rynku ciężko. Dyspozycyjność to podstawa. Na nasze miejsce czeka iluś kandydatów. Młodszych, starszych. Lepszych. Kiedy oddajemy dziecko w ręce niani (babci) nie wiemy, że o to zaczyna się droga przez mękę. Ile pracować, jak pracować, gdzie jest granica po przekroczeniu, której zaczynamy dziecko tracić.
A młode kobiety karmione bzdurami naprawdę wierzą, że to wszystko kwestia znalezienia dobrej opiekunki, podzielenia się obowiązkami z mężem. Też byłam taką matką. Nie potrafiłam powiedzieć pracodawcy „nie". Na urlopie macierzyńskim pracowałam. Na prośbę pracodawcy nie wzięłam zaległego urlopu. „Potrzebujemy cię" usłyszałam. Jakie to szczęście, że miałam cudowny układ z kadrową. „Nie wracaj, chcą cię zwolnić. Reorganizacja". Rozumiem, dobrze zarabiałam. Taka była nagroda za oddanie i brak asertywności. Znam co najmniej kilka innych matek, których spotkało to, co mnie. I nie miały fajnej kadrowej.
I to magiczne słowo kobiet sukcesu: „organizacja". Owszem, są zawody „niezobowiązujące" - pracujesz do 16.00, 17.00, wychodzisz, pozamiatane. I tak jednak zastanawiam się ile od 17.00 można zrobić: odebrać dzieci, sprzątać, ugotować, odrobić z nimi lekcje, pobawić się, porozmawiać z mężem, spędzić z nim czas, ugotować obiad na jutro. I wszystko na 100 proc? Wow, podziwiam. A może jesteśmy przyzwyczajone, że życie to być obowiązek, nie przyjemność.
Nawet Henryka Bochniarz powiedziała kiedyś: „Nikt nie mówił, że w macierzyństwie i w ogóle w życiu będzie lekko, łatwo i przyjemnie. Na wszystko trzeba zapracować, to ma swoją cenę. Moim zdaniem warto ją zapłacić. Zmęczenie to przecież niewiele”. Niewiele?! Frustracja? Poczucie, że nigdzie nie jesteś naprawdę, że biegnie się przez życie z wywieszonym językiem?
Moją bliską koleżankę ostatnio zwolnili z pracy. Po początkowym szoku, stwierdziła: „Jezu, wreszcie mam czas dla córki. Czy wiesz, że nigdy nie odebrałam jej ze szkoły? Nie miałam cierpliwości do odrabiania z nią lekcji. Nigdy nie zjadłyśmy w tygodniu spokojnego śniadania, nie poszłyśmy o 15.00 powłóczyć się po mieście?". Koleżanka to typ kobiety nie do zdarcia. Przez lata powtarzała mi: da się! To kwestia samodyscypliny. Do czasu, kiedy okazało się, że jej dziesięciolatka już przyzwyczaiła się, że do tego, że mamy nie ma w jej codzienności. Do czasu, kiedy ona sama przyznała: „Byłam, jak tykająca bomba zegarowa. Stres odreagowywałam krzykiem: posprzątaj, odłóż, dlaczego nie zrobiłaś jeszcze zadań z matematyki?"
Wczoraj z kolei rozmawiałam z biochemiczką, laureatką nagrody L'Oreala. Syn miał trzy miesiące, kiedy wróciła do pracy. Wracała co prawda do domu o 15.00, ale od razu włączała komputer. Fizycznie była przy dziecku, psychicznie nie. Co z tego, że gotowała mu obiad, podawała zabawki, włączała bajkę? Nie było jej. Była w „swoich projektach". Dopiero, kiedy syn był w podstawówce zorientowała się, że coś jest nie tak. Bo on jej się nie zwierzał, zawsze stał trochę z boku, a na pytanie pani co mamusia najbardziej lubi robić, odpowiedział: „Mamusia najbardziej lubi pracować".
Ile nas jest takich zawieszonych? Niby rozmawiamy z dzieckiem, a tak naprawdę klikamy w telefon– odpisujemy na służbowe maile, prowadzimy w łazience służbową rozmowę albo myślimy: „Boże, ile mam jeszcze do zrobienia" albo: „Boże, ile mam do zrobienia jutro". Niby układamy klocki, jesteśmy na placu zabaw, robimy tort, a nasze myśli krążą zupełnie gdzie indziej.
Ja miałam tak nieraz. Co czuję dziś? Poczucie winy i żal, bo są momenty, które się nie powtórzą. Nie pamiętam, kiedy mój syn pierwszy raz stanął – byłam wtedy na ważnym zebraniu w redakcji, którego już nawet nie pamiętam. Zostawiłam go, choć płakał, bo jechałam na wywiad z osobą, której nazwiska za nic sobie nie przypomnę. Zrezygnowałam ze spaceru i placu zabaw w sobotę, bo szefowa (bezdzietna) zażyczyła sobie, żebyśmy siedzieli w redakcji. Po co? A no takie miała widzi-mi- się. Na delikatną sugestię kogoś, że zostawił w domu dzieci, odpowiedziała: „A na mnie czeka pies". Czyja to wina? Jej czy moja, bo nie potrafiłam powiedzieć: „Nie". Z lęku, oczywiście. Bo boimy się zmian, tłumaczymy się kredytami, potrzebą stabilizacji.
Jakie jest rozwiązanie? Nie wiem. Dziś uważam, że moje przyjaciółki, które zostały z dzieckiem przez dwa, trzy lata w domu miały rację. Mimo tego, że narzekały na obniżenie standardu życia, czasem frustrację. Ale teraz są zadowolone. Rozumiem też te, które wolą wybrać pracę nudniejszą, ale stabilniejszą, żeby więcej czasu spędzać z dzieckiem. Nie wiem czy jest sens pędzić – bo to się zawsze na dziecku odbija. Podziwiam też kobiety, które otwierają własną działalność i próbują łączyć pracę z domem.
Wszystkim młodym mamom chciałabym powiedzieć tylko jedno: podejmujcie decyzje jakie chcecie, ale pamiętajcie: te dni naprawdę nie wracają. W macierzyństwie niewiele da się nadrobić. Nie można przewinąć taśmy do początku. Potem, kiedy dziecko ma już własne sprawy, myślisz: „Tyle filmów z nim nie obejrzałam, tyle razy powiedziałam, że pobawię się później, tyle razy to i tamto, tyle razy byłam nieobecna duchem". To naprawdę są smutne wnioski. Nikomu ich nie życzę.
A wszystkich tych, którzy twierdzą, że łączenie różnych ról to pestka i kwestia dobrej organizacji– bardzo proszę, nie wciskajcie kitów. Wszystko ma swoją cenę. Często bardzo wysoką.