Jutro klasowa wigilia mojego syna. Ratunku, pomocy, nie chcę!
Matka żona i kłopoty
18 grudnia 2014, 15:35·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 18 grudnia 2014, 15:35Zaczęło się strasznie. I późno. O 21. usłyszałam magicznie: „Mamooo, naszykowałaś mi strój". Jaki strój? „Nic nie mówiłeś, synu" próbuję się bronić. „No jak to jaki? Na jasełka. A nie dostałaś maila od pani?". Nie, nie dostałam. Przewalam rzeczy w szafie, biegam szukam kamizelki parobka i odpowiednich spodni. Znów czuje się, jak mała dziewczynka. Muszę, muszę, muszę na jutro być przygotowana.
Nie wiem w ogóle o co chodzi ze szkolno-przedszkolnym świętowaniem. Jak dla mnie to groza. Może teraz mniej. Mam to szczęście, że lubię rodziców z klasy mojego syna. Ale jeśli mam być szczera wolę z niektórymi z nich spotkać się na kolacji niż przystępować z nogi na nogę w klasie i uprawiać tzw. „ small talki". „A jakże pyszny ten barszcz. Skąd przepis?" „A jak spędzacie święta, wyjeżdżacie?".
W tym roku świadomie zrezygnowałam z rywalizacji o miejsce najbardziej ogarniętej, pomocnej matki, która kupi choinkę, przyniesie bombki, i upiecze trzy ciasta chociaż pracuje od rana do wieczora (ogarnięta matka ciasta piecze przecież w nocy, prawda?). Konkurencja zresztą w "mojej" klasie duża. Matki fajne, zaangażowane. Jest nawet ojciec, który piecze najlepszy makowiec, jaki kiedykolwiek jadłam. I pani A (cudowna zresztą), która ma zawsze na wszystko czas. Pracuje, ma piękny dom, przyniesie bombki, choinkę, upiecze. Czy doprawdy muszę się na tej cholernej klasowej Wigilii konfrontować z własną nie-idealnością? Nie, dziękuję.
Idźmy dalej, czym są święta? Według badań CBOS-u (grudzień 2011), 51 procent Polaków kojarzy święta z rodziną. To czas radości, budowania bliskości, przebaczenia. Można oczywiście się z tego śmiać, ale dla wielu z nas między Bożym Narodzeniem, a rodziną można postawić znak równości. Rodzina to niekoniecznie szczęśliwe małżeństwo plus dwoje dzieci plus dziadkowie, ciotki, wujkowie.
Każdy z nas ma swoją wizję. Ale chyba co jednego się zgadzamy. Kluczowe słowo to „bliskość". Z iloma rodzicami z grupy przedszkolnej, z klasy jesteśmy blisko? Czy naprawdę chcemy stanąć przed osobą, której prawie nie znamy i całować ją w policzek mówiąc: „No życzę Ci, żeby….". Co ja mogę życzyć? Zdrowia, miłości?No w sumie mogę. Ale życzenia to dla mnie coś bardzo intymnego. Chciałabym, żeby były wyjątkowe, jedyne w swoim rodzaju.
Przed oczami mam smętny obrazek sprzed kilku lat. Mój, wtedy, pięciolatek razem z grupą innych dzieciaków wpychają sobie do buzi ciastka, wypijają litry soków, wrzeszczą. Jestem ledwo ciepła, bo sernik, szarlotkę i makowiec piekłam do czwartej rano.Wychowawczyni mówi o tradycji, panu Jezusie, Matce Boskiej, składa życzenia (Bartek w tym czasie pluje moim sernikiem, Maciek ciągnie za włosy Karolinę). Sięgam po telefon. Jestem przecież taka zajęta. Wszystko byle tylko nie rozmawiać z Blondynką, której w ogóle nie znam. Czy tylko ja? Nie, wszyscy.
Telefon staje się alibi większości rodziców. Kto z nas lubi i chce dzielić się życiem, z ludźmi, którzy go nie obchodzą? I jeszcze ta rodzicielska kontrola „Maciek, wyprostuj się" „Nie jedz tyle słodyczy", „Przecież ty nie możesz tyle czekolady". I stałe tematy: o paniach, poziomie lekcji, lekarzach, dolegliwościach, zachowaniu dzieci. A potem sprzątanie tej tony jedzenia, bo wszystkie chciałyśmy przecież być super matkami.
A co z Wigilii przedszkolnej wyniósł mój syn? Tylko jeden dylemat: „Mamo, ale to znaczy, że Jezus wstąpił do brzucha Matki Boskiej? Matka Boska nie przytulała się z Józefem? No wiesz… seksu nie miała."
Plusy? Szukam. Mały zen (tak czasem go nazywam) obudzi się szczęśliwy, bo nie będzie lekcji, będzie za to mógł jeść słodycze i pić soki. I latać z kolegami. Spyta się, czy może zjeść cały opłatek, który został, i kolejne ciastko, i to i tamto. Porozmawiam z S. i E, i innymi mamami, które bardzo lubię (plus małej klasy, wszyscy się znają). Wytrzymam dzielnie w dusznej sali gimnastycznej, posłucham (bardzo dłuuugiej) przemowy pani dyrektor. Będę bić brawo i wciąż się uśmiechać. (to dobrze, ostatnio nie jest mi do śmiechu). Wartość duchowa? Zen nie spyta, jak Jezus znalazł się w brzuchu Matki Boskiej, bo wreszcie szczerze mu powiedziałam, że doprawdy nie wiem, jak to się stało. Co z tego wyniesie? Głównie ból brzucha po słodyczach.
P.S Tak, wierzę, że wśród ludzi naprawdę wierzących wygląda to zupełnie inaczej.