I znów kolejny rok i znów kolejny Dzień Matki. Dzień, który skłania nas choć przez chwilę do zatrzymania nad tym słowem. Słowem tylko, czy także tym, co, a raczej kogo to słowo wyraża? Często wyraża także nas same, bo w większości obecnych tu kobiet mamy już dzieci. Lecz prawie równie często mamy jeszcze swoje mamy.
Dzień Matki i po nim Co bierzemy co dajemy
I.. ten dzień… Jesteśmy zachwycone pierwszym słowem „mama”, 1001-ym uśmiechem ładniejszym od najładniejszego, laurkami, kartkami, ślicznymi prezencikami przygotowanymi w przedszkolu, czy szkole, czy może kupionymi już za oszczędzone przez naszą latorośl pieniądze. Zachwycamy się, rozpływają się nam serca i nie tylko, jesteśmy szczęśliwe, mimo, że nasze dzieci, jak to dzieci, nie zawsze przysparzają nam samych pozytywnych odczuć i już częstokroć kolejnego dnia są naburmuszone, złoszczą się i nie słyszą, gdy po raz piąty, czy 10-ty, mówimy im „Sprzątnijcie po sobie ze stołu”, ale kochamy je najbardziej na świecie i nie wyobrażamy sobie życia bez nich, jak i one bez nas.
Tak też my naszym mamom przynosiłyśmy często wiele miłości, ale też swoje złości, niezadowolenia, niemiłe zachowania. Tak też my brałyśmy od mamy wiele miłości, ale też czasem dostawałyśmy jej złość, może niezrozumienie, po prostu zmęczenie. Kochamy Ją, ale też nierzadko mamy żal o coś, o jakiś błąd w jej sposobie wychowywania, czy też traktowania nas już jako dorosłe, o coś, co wydaje się nam, że nas skrzywdziło, być może zagłębiamy się w tym zbyt mocno. Mamy pretensje o to, że za bardzo rozpieszcza nasze dzieci, tym samym swoje wnuki.
A wystarczy jedna myśl: „Czy wyobrażasz sobie moment, gdy Jej zabraknie?” Każda z nas wie, że przecież ludzie umierają, ale nie myślimy o tym, gdy śmierć wydaje się nam być daleko, nie dopuszczamy jej do naszych myśli. Śmierć jest tabu. Choroba jest tabu, bo przecież zanim nas nie dotknie mamy wiele innych problemów. Słyszymy od kogoś, że ktoś inny ciężko zachorował, być może nawet mama naszej przyjaciółki, koleżanki, być może ciocia, ale nie nasza MAMA.
I…trach!!!
Dostajecie od losu dziwny dar tzw. U-DAR.
Ciągle zastanawiam się nad logiką tej nazwy. Lecz myśląc w kategoriach, że wszystko, co od życia dostajemy jest w jakimś sensie darem, to jest Uuuuuu dar. Czyli? Czy to znaczy, że związany jest z tym może płacz, może to UUUUuuuu oznacza rozpacz, lament, zwątpienie, załamanie? Po co nam ten dar? Nie wiem jeszcze, a może już. Ważne, by dar umieć przyjąć. Ciągle nie wiem, czy potrafię. Niesamowitym bezsensem wydaje mi się teraz fakt, że tak często zdarza nam się narzekać w momencie, kiedy jesteśmy zdrowi i mamy wokół zdrowych bliskich.
Dzień przed Dniem Matki (miesiąc przed 65ymi urodzinami) moja Mama miała rozległy udar. Pomoc niestety przyszła zbyt późno. Medycznie podaje się, że od momentu ataku dysponujemy czasem od 0 do 4,5 godzin aby proces niszczenia komórek mózgowych i tych tworzących częściowy przynajmniej paraliż był odwracalny w szybkim tempie za pomocą farmakoterapii.
Moc chwili
Tyle chwil marnujemy, ja zmarnowałam, zastanawiając się nad rzeczami błahymi, nieważnymi, wpadałam w dół, coś mi się nie podobało, kłóciłam się sama ze sobą i nie tylko. Często nie chce nam/mnie się wstać, bo jestem śpiąca/zła, bo jeszcze czas…. A przecież... nigdy nie da się odzyskać utraconego dnia, godziny, minuty….
Ile dla Ciebie oznacza chwila, każda minuta, sekunda?, kiedy pędzisz do swojej najbliższej osoby, bo wiesz już, że jest niedobrze, że coś złego się wydarzyło???; przy czym nie możesz złapać żadnej taksówki, a autobusy uciekają mimo, że biegniesz co tchu starczy (myśląc: „musisz popracować nad swoją kondycją”). Leje deszcz, to jest mniej ważne. Wreszcie jakiś dobry człowiek widząc, że biegniesz goniąc autobus, staje na ostatnim stopniu autobusowych schodków, czeka póki nie dobiegniesz i… dzięki temu, a właściwie dzięki Niemu jedziesz.
Jeszcze ważniejsza wydaje Ci się każda chwila, kiedy w szpitalu czytasz na każdym plakacie: „W każdej minucie udaru umierają tysiące komórek mózgowych”. A ja zdaję sobie sprawę, że obie z siostrą znalazłyśmy mamę ok. 6 godzin od ataku, kiedy świadoma, choć pewnie coraz bardziej inaczej - zgodnie z regułką umierania mózgowo-komórkowego – leżała, nie mając siły sięgnąć po komórkę, nie mając siły się unieść, bezradna, bezsilna, zagubiona, słysząca dzwonki telefoniczne, nie mogąc zareagować, ale czekająca ciągle, że ktoś wreszcie przekręci klucz w zamku, co będzie oznaczało, że jest to ktoś, kto ten klucz posiada, zatem bliski (tu: ja lub siostra).
Myślisz…: „W każdej minucie… To ile tych komórek mózgowych zdążyło zginąć podczas wyczekiwania Mamy na pomoc?”
Miała rozległe niedokrwienie prawej półkuli mózgu, czyli tej która zarządza lewą częścią ciała oraz odpowiada za wyobraźnię, rozpoznawanie kształtów, orientację w przestrzeni. Zatem lewa półkula mózgu, odpowiadająca za mowę, pisanie, czytanie, operowanie cyframi, logiczne myślenie została prawie nienaruszona (http://www.poradnikzdrowie.pl/zdrowie/uklad-krwionosny/typy-udaru-mozgu-udar-niedokrwienny-i-udar-krwotoczny_41704.html).
Mama jest więc świadoma, nie w pełni, ale w dużej mierze (często mówi logicznie, żartuje, często też nie…). Wiele spraw odbiera w dziecięcy sposób. Może mówić, choć nie bez trudu, w zrozumiały, aczkolwiek niewyraźny do końca sposób, mówi to, co przychodzi jej do głowy, co myśli, bez specjalnego zastanowienia, czy wypada, bez zahamowań, ustami jednostronnie sparaliżowanymi.
Udar a życie. Przeszłość teraźniejszość przyszłość.
Całkowity paraliż lewostronny. Najpierw marzyłam (razem z moją siostrą) o tym, by przeżyła, potem cieszyłam się, że stan jest podobno stabilny, ale… Starałam i staram się być dobrej myśli, pomimo zdecydowanej diagnozy lekarza prowadzącego: „Udar był rozległy, miał szerokie pole rażenia, wiele komórek zostało zniszczonych. Pani mama nie wróci do normalnego funkcjonowania”.
Docierają też do mnie przerażające myśli, co dalej? Najpierw żyłam z dnia na dzień, dzieląc dzień pomiędzy obowiązki, własną organizację dnia i swoich dzieci, a szpital, z dużym przewartościowaniem na ten ostatni. Następnie jednak zdałam sobie szybko sprawę, że tak się nie da, bo dzieci mnie potrzebują, bo mam wiele spraw do załatwienia, bo szkoła, przedszkole, bo lekarze, bo warsztaty, zajęcia, bo dom, bo…praca, bo…. Zaczynam myśleć o tym, co dalej i jak poukładać wszystko, a z drugiej strony patrzę cały czas na osobę, która wielokrotnie pomagała mnie i mojej siostrze oraz naszym dzieciom, która się nimi opiekowała, która swoją energią mogłaby obdzielić kilka babć, która była zawsze niesamowicie aktywnym człowiekiem. Tak: też tym, który popełniał błędy, tylko w momencie ich popełniania, one błędami nie wydawały się, tak jak te moje/Twoje/nasze czynione teraz często w imię robienia dobrze, prawidłowo, a dopiero po fakcie, niejednokrotnie po bardzo długim czasie okazują się nietrafionymi zachowaniami, posunięciami, decyzjami. Przecież błędy matczyne nie wynikają z faktu, iż życzymy naszym dzieciom źle, prawda? Jest wręcz przeciwnie. A w zależności od rozwoju edukacji, od czasów w jakich żyjemy możemy sobie zdawać sprawę z tego, czy robimy dobrze, czy źle bardziej lub mniej.
Patrzę na tę aktywną zawsze osobę, która często pomagała, a przynajmniej bardzo chciała, a która jest w tej chwili tak bezradna i tak bardzo potrzebuje mojej pomocy, prosi o nią całą sobą, posturą, słowami nie zawsze w pełni świadomymi, oczami wyczekującymi, widzącymi przez mgłę, przerażeniem tym, że nie czuje części swego ciała, że na dziś jest kaleką, że …
Patrzysz na człowieka, który jest dorosły, ale spojrzenie ma prosząco dziecięce, niektóre myśli formułuje w sposób dziecięcy, patrzysz na swoją Mamę, która zdecydowanie za szybko się tak silnie zestarzała dziecinniejąc, a Ty wiesz dlaczego. Bo część mózgu została zniszczona.
Zależność. Los w Twoich rękach.
Ode mnie (i od mojej siostry, od najbliższych) i od Niej samej zależy najwięcej, czy będzie chciała walczyć, czy żyć, wyzdrowieć, czy jest szansa na przynajmniej częściowy powrót do normalności, czy zniszczone komórki można odbudować, czy też inne będą mogły przejąć ich funkcję, czy Mama nie załamie się, czy ja/my damy Jej wsparcie, siłę?, którą ona starała się dawać nam, może nie zawsze idealnie, ale starała się bardzo i na Jej sposób dawała. Czy będę silna?, czy zwątpię, mając wciąż łzy w oczach, załamując ręce? Czy dam radę?
Zatem nie wątpię, nie załamuję rąk, jestem silna, silna jest też moja siostra. Jesteśmy wszystkie silne z Mamą na czele. Wytrwamy. Choć zdarza się, że wydaje nam się, że sił nam brak i nie wiemy skąd wziąć więcej. Z siebie? Tak?
I czym jest Dzień Matki?
I co możemy o naszej Matce powiedzieć? Zadając sobie to pytanie zawsze zastanów się: Co by było, gdyby jej zabrakło? Co zrobisz, gdy będzie niedołężna? Co zrobisz, gdy będzie wymagała notorycznej opieki? Tym bardziej, gdy stanie się to zbyt szybko, biorąc pod uwagę Jej pesel. Co Ona by zrobiła w takim przypadku? Co Ona by zrobiła, gdy przy Tobie trzeba by stać przy łóżku, czy wózku?...
Dzień Matki to Dzień Siły i Miłości bezwarunkowej.
Dzień Dziecka to Dzień Radości i Miłości bezwarunkowej, największej, która istnieje na ziemi.