Wracam do tych rozmyślań, gdy w moim życiu lub życiu najbliższych mi osób dzieje się coś, czego nie byliśmy w stanie przewidzieć. Miewam wrażenie, że moje życie składa się z miliona przypadków, na które kompletnie nie mam wpływu. Jednak, jeśli przyjrzeć się temu bliżej, to wszystko, co wydawało mi się przypadkiem z upływem czasu nabierało zupełnie inne znaczenia. Zamiast mówić przypadek, mówię: „Nic nie dzieje się bez przyczyny.” I wiecie co, wierzę w to.
Miło, gdy okazuje się, że spotkana przypadkiem osoba, staje się twoim przyjacielem, kimś bliskim, kto cię wspiera, na kim możesz polegać. Wtedy myślisz, to nie był przypadek, tak miało być.
Gdy za przypadek uważamy znalezione ogłoszenie o pracę i impuls: „A co mi szkodzi, wyślę”, a gdy dostajemy tę pracę, myślimy, że to było wyjątkowe szczęście, że los nam sprzyjał. Później przychodzi refleksja, że może jednak tej oferty nie zobaczyliśmy przez przypadek, może podświadomie takiej okazji do zmiany szukaliśmy?
W moim nomen omen przypadku najpierw jest jakaś decyzja, mniej lub bardziej ważna, ale na tyle istotna, że ciągnie za sobą lawinę okoliczności, które dla mnie początkowo są tylko i wyłączeniem przypadkiem, ale kiedy przyglądam się im bliżej, kiedy już wyciągam wnioski albo ponoszę konsekwencję tego, co się zadziało, wówczas dostrzegam, że tak naprawdę nic nie stało się przypadkiem. Że każda osoba, sytuacja, zdarzenie wpłynęło w istotny sposób na moje życie. A przypadek? Powinien się pojawić i zniknąć. Ot tak pop prostu.
Dziś myślę o bardzo bliskiej mi osobie, która na swojej drodze spotkała właśnie Przypadek. Ale nie jeden z tych miłych, traktowany, jak urodzinowa niespodzianka, wręcz przeciwnie, ten zupełnie niezaplanowane zwalił ją z nóg. Jedyne, co zdołałam wydukać próbując powiedzieć coś mądrego, to to, że wszystko dzieje się po coś. Bo w to wierzę. Co więcej, nie zdarza się by nam dopiec, by utrudnić życie, by podrzucać kłody pod nogi. To „coś”, to wnioski jakie możemy wyciągnąć na przyszłość, to nauka, którą funduje nam życie o nas samych i nierzadko o innych ludziach.
Z własnego doświadczenia wiem, że owo „coś” w efekcie zawsze wybrzmiewa pozytywnie. Jakkolwiek, źle by nie wyglądało na początku. Przecież to nas właśnie mobilizuje do działania. Kiedy wszystko wali się nam na głowę, a my moment marazmu mamy za sobą, to właśnie wtedy robimy rzeczy, których wcześniej byśmy się nie podjęli. Odkrywamy w sobie potencjał, uczymy się o sobie nowych rzeczy. Okazuje się, że takie sytuacje wyciągają z nas głęboko skrywane uczucia, budzą emocje, którym nie pozwalaliśmy wcześniej wyjść na światło dziennie. Stojąc tam, gdzie nas ów „przypadek” postawił, myślimy: „A co mi tam, teraz już mi wszystko jedno” i zachowujemy się tak, jak wcześniej sobie na to nie pozwalaliśmy.
Znam ludzi, którzy pod wpływem takich właśnie „przypadków” podejmowali kluczowe w swoim życiu decyzje. I wiecie co, nigdy ich nie żałowali, wręcz przeciwnie doceniali, to co się wydarzyło. I choć wcześniej przeklinali swój los, to w efekcie dziękowali za wszystko, co się później zadziało.
„Przypadek” to trochę takie wyjście poza naszą (popularną ostatnio) strefę komfortu. Zdarza się w naszym zaplanowanym i kontrolowanym przez nas życiu i zmusza do szukania rozwiązań.
Najczęściej przeraża nas tylko na początku, wprowadza chaos w głowie i emocjach. Jednak „przypadek” oswojony, przetrawiony zaczyna pozytywnie na nas wpływać. I kiedy oglądamy się wstecz. Wracamy pamięcią do momentu, kiedy się nam przytrafił, uśmiechamy się i wiemy, że wszystko, co się wydarzyło, było po to, byśmy silniejsi i mądrzejsi stali tu, gdzie jesteśmy teraz. I tego każdemu z nas życzę.