A Ty jaką babcią będziesz?
REKLAMA
Nigdy niczego nie zazdrościłam rówieśnikom tak, jak babci i dziadka. Wakacje u dziadka – to hasło rozbudzało moją wyobraźnię.
Dziadek – pełen tajemnic, niezwykłych umiejętności, który ma zawsze czas. Naprawi rower. Nazwie przelatujące ptaki. Pójdzie na lody. Nad jezioro. Nauczy pływać. I tak pachnie… specyficznie…
I babcia – jak kasa, to zawsze od niej. Ciasta. Placuszki. Schowane w szafie cukierki. Kołdra taka wielka i ciężka, że trudno się spod niej wydostać. I fartuch. I uśmiech. I to poczucie bezpieczeństwa, ciepło… wyjątkowe.
Ja nie miałam ani babci, ani dziadka. Nigdy nie spędziłam u nich wakacji, nigdy nie wytarto mi nosa wielką bawełnianą chusteczką i nie pozwolono na to, czego rodzice zabraniali.
Za płotem mieszkała Babcia Przyszywana. Dziś jawi mi się jako niezwykła. Bo taka była. Robiąca najcudowniejsze biszkopty, przychodząca na moje czy mojej siostry przedszkolne występy na Dzień Babci. Robiąca nam psikusy i zajmująca się nami, kiedy rodzice ją o to poprosili. Miała swoje wnuki, wnuczka – moja przyjaciółka, jak się kłóciłyśmy mówiła: A to wcale nie jest Twoja babcia… Dobrze mnie znała, wiedziała jak dopiec. Pewnie dlatego przyjaźnimy się do dziś.
Duże podwórko. Czerwony fartuch i wiśnie drylowane agrafką. Kąpiel w blaszanej balii w wodzie nagrzanej słońcem. Kuchnia jeszcze palona drewnem, na której zawsze coś się gotowało. Okropnie brzydka, sztuczna choinka na Święta i zawsze od Niej skarpetki, chusteczki bawełniane i szczoteczka do zębów w prezencie. Podstarzałe cukierki i ciastka w komodzie wyjadane potajemnie. Ona na pewno o tym wiedziała… ale nigdy nic nie powiedziała. W pokoju miała pod dywanem tajne zejście do piwniczki, skąd wynosiliśmy kompoty. Najczęściej te z czereśni.
Imieniny. Irena. Co roku obecne koleżanki wdowy i sałatka jarzynowa. I piec, przy którym cudownie było grzać plecy. Lampę z soli, którą od nas kiedyś dostała, trzymała na telewizorze.
Pamiętam, jak odeszła. Kilka dni później leciałam do niej z miską pełną ciasta, żeby dopytać, czy już mogę dodać mąkę… W połowie drogi przypomniałam sobie, że jej już nie ma…
Zawsze obok była czyjaś babcia. Lubiłam je obserwować.
Babcia Agnieszka, która dla mnie zawsze miała 90 lat. Siedziała przed drzwiami domu. Musiała być piękną kobietą. Ten uśmiech…
Babcia Adela. Czerwony fartuch, kapcie (nigdy nie widziałam jej w butach) i haluksy. I chustka na głowie. Wiecznie stara. Zgarbiona. Szurająca nogami. Drewniana ławka, na której przesiadywała. Chyba nigdy się nie uśmiechała.
Babcia Janka. Pracowała w przedszkolu, pilnowała nas podczas leżakowania. Szyła na drutach. Nie mogę się nadziwić, że teraz jest taka malutka i ma tyle zmarszczek na twarzy. Zawsze uśmiecha się na widok Dzików i komentuje podsłyszane rozmowy.
Moje Dziki mają tylko jedną Babcię. Prawdziwą. I choć ona doprowadza mnie do szału, to pozwalam jej Babcią być. Taką, która karmi słodyczami. Która pozwala obejrzeć bajki, kiedy my zabraniamy. I daje kasę, pomimo moich protestów. Ale JEST. Akurat teraz tuż za ścianą. Dla Dzików to, że jest bywa najważniejsze. Bo kiedy nie ma nas, to Ona daje im poczucie bezpieczeństwa. I pewnie daleko jej do ideału. Tego mojego, wymarzonego. Ale pamiętam, że Babcia to nie jest „rzecz nabyta”. Którą się ma. Po prostu. Nigdy na zawsze.
W bibliotece spotkałam ostatnio dwie Babcie. - Musisz w końcu mieć też swoje życie, a nie tylko wnuki i wnuki – mówi jedna z nich. – Poczekasz chwilę, tylko wejdę do góry i wypożyczę lekturę dla wnuka – odpowiedziała druga.
A może w Dniu Babci ci, którzy mają szczęście Babcię mieć obok, spróbują zobaczyć w niej kobietę, która nie musi zajmować się naszymi dziećmi, swoje już wychowała. Człowieka, który ma prawo do zmęczenia, zniechęcenia i zniecierpliwienia. Kogoś, kto może powiedzieć, że nie chce mu się zostać z naszymi dziećmi, bo MA INNE PLANY.
Babcia nie jest dla nas, rodziców, ONA JEST DLA WNUKÓW. Niech oni się nią nacieszą. Jak najdłużej.
A teraz pomyślcie o sobie. Jakimi babciami chciałybyście być? A jakimi kobietami? Mając pięćdziesiąt, sześćdziesiąt, a nawet siedemdziesiąt lat?
