
Bo ja nie jestem. To znaczy, jestem aktywną, ale moja aktywność nie wykracza poza zwyczajowe normy. Biegam kilka razy w tygodniu. Z psem. Czasami z koleżankami. Tak zwane - biegowe plotkowanie. Zresztą, kto teraz nie biega?
REKLAMA
Usłyszałam jakiś czas temu, żebym napisała o swojej aktywności. Zastanawiałam się nad tym. Skąd pomysł, że moje codzienne funkcjonowanie w jakikolwiek sposób może być postrzegane jako interesujące.
Zwłaszcza, że zdarza się, że ponad swoje bieganie stawiam wspólną kolację z moimi Dzikami – 7- i 9-letnim.
Przyjaciółka: Dzwonię, bo miałam iść biegać, ale tak bardzo mi się nie chce… weź mnie jakoś zmotywuj. Przyjaciółka przyjaciółki: Ale jak ja nie mam ochoty, to nie idę, zasiadam z kawą/winem/piwem (do wyboru) i książką, i żadna siła nie wyciągnie mnie z domu. Tamta zdziwiona: Chyba żartujesz?!? Nie żartowałam.
Postanowiłam poszperać, aby dowiedzieć, ile kobiet obecnie biega. Pierwsze, na co się natknęłam, to informacja o tym dlaczego kobiety nie biegają. Okazuje się, że ponad 30% kobiet nie biega, bo obawia się zmęczenia, a niemal 20% zwyczajnie się wstydzi. Co ciekawe - niecałe 10% uważa, że nie biega, bo nie ma czasu (info za: artelis.pl). Do której grupy ja bym się przytuliła? Kiedyś do tej zawstydzonej. Z czerwoną twarzą, płytkim oddechem, człapiącymi nogami i myślą kotłującą się w głowie: Jeśli gość w samochodzie, który na mnie patrzył, to faktycznie ten przystojny tata kolegi Dzika z przedszkola, to się zastrzelę…
Na szczęście dawno porzuciłam marzenie o szybkim bieganiu, chociaż ono chyba tak naprawdę nie było moim marzeniem, a jedynie presją wywieraną przez otoczenie. Stawiam sobie moje kroczki, wyginając się przy tym tak, że na pierwszym kilometrze wyglądam, jakbym przebiegła już co najmniej piętnaście. Tym też się przestałam przejmować.
Brak czasu. To już niemal osobny temat. Czas to możliwość wyboru. To priorytety. Ja na przykład nie prasuję ciuchów po praniu. To znaczy prasuję, jak wyciągam z szafy i mam ubrać… przecież i tak by się pogniotły. Nie myję okien w co drugą sobotę. Stawiam ten wyjątkowy przypływ endorfin nad porannym wylegiwaniem się w łóżku. Ale też lodowisko z Dzikami, rodzinne wyjście na basen, pogranie chociażby w UNO, a nawet wspólne oglądanie „Kevina samego w domu” zawsze jest ważniejsze niż bieganie. Wyskubuję czas. Do perfekcji opanowuję rozkład dnia Dzików i wiem, że jak zjedzą kolację i zaraz po niej wyjdę pobiegać, to w czasie moich dwunastu kilometrów, zdążą się wykąpać i pooglądać bajki przez około 45 minut. Uf…
Strach przed wysiłkiem? Jak idziesz biegać, to się zmęczysz, innej drogi nie ma. Mój trener siatkówki, jak miałam jakieś 12 lat skutecznie na długi czas obrzydził mi bieganie. Nic miłego, a trauma… Szkoda gadać. Ale urodziłam Dzika starszego i pewnego dnia, chcąc poprawić kondycję, pełna zapału poszłam biegać, zupełnie nieświadoma tego, co zgotuje mi mój organizm… Po przebiegnięciu około ośmiu minut, myślałam, że umrę. Na szczęście to pomysł z bieganiem umarł, bo zaszłam w ciążę. Czort jednak zmartwychwstał. Po narodzinach młodszego Dzika. Byłam mądrzejsza. Posłuchałam siebie. Uciekałam do lasu, żeby nikt nie widział, że po trzech minutach truchtu, pięć muszę iść. Jednak udało się, do dziś pamiętam euforię, kiedy udało mi się przebiec po raz pierwszy bez przerwy 25 minut. Później było już tylko przyjemniej.
W 2012 roku według podawanych statystyk udział kobiet wśród uczestników maratonów, to niewiele ponad 10%. Zastanawiam się, czy przekłada się to na ogólny procent kobiet biegających w ogóle. Duża część, którą znam - biega. Jest to dla mnie tak naturalne – biegające matki i niematki. Jedne coraz szybciej, trzymające się planu treningowego i bijące swoje własne rekordy. Drugie człapiące, przepraszam – truchtające. I nie widzę w tym nic zdrożnego. Wyszły z domu. Zostawiły pranie w pralce, naczynia w zmywarce, dzieci z na szybko zrobionymi kanapkami. Ale wyszły.
Właściwie, co jest wyjątkowego w bieganiu?
Bieganie pozwala mojej przyjaciółce zresetować głowę po dwunastu godzinach pracy i daje jej cierpliwość, aby jeszcze późnym wieczorem nauczyć własną córkę czytania czasu z zegara. Inna biega, bo nie może mieć dzieci, dba o to, aby pozostać jak najdłużej w dobrej kondycji fizycznej, bo jak sama mówi: Nikt jej szklanki wody na starość nie poda. Jeszcze inna – prozaicznie – bo schudnąć chce. Znajoma chce przebiec półmaraton (troszkę ponad 21 km - tak drodzy biegacze - istnieją ludzie, którzy nie wiedzą jaki to dystans) w godzinę i pięćdziesiąt minut. Które z nich nazwiecie aktywnymi?
Bieganie pozwala mojej przyjaciółce zresetować głowę po dwunastu godzinach pracy i daje jej cierpliwość, aby jeszcze późnym wieczorem nauczyć własną córkę czytania czasu z zegara. Inna biega, bo nie może mieć dzieci, dba o to, aby pozostać jak najdłużej w dobrej kondycji fizycznej, bo jak sama mówi: Nikt jej szklanki wody na starość nie poda. Jeszcze inna – prozaicznie – bo schudnąć chce. Znajoma chce przebiec półmaraton (troszkę ponad 21 km - tak drodzy biegacze - istnieją ludzie, którzy nie wiedzą jaki to dystans) w godzinę i pięćdziesiąt minut. Które z nich nazwiecie aktywnymi?
A ja? Bez przebiegniętego maratonu? Gdzież mi do kobiet, które pokonują tysiące kilometrów rocznie… zawsze więcej ode mnie. Czy to poważa moją aktywność? Czy o niej stanowi tylko to cholerne (boli mnie dzisiaj noga, stąd złość) bieganie?
I szukam, w głowie przewijając obrazy. Kajaki. Rower. Łażenie po górach. Łowienie ryb. Grzyby. Siatkówka. Pływanie. Pompki w domu. Morsowanie. Wędkowanie. Narty. Jeżdżenie na stopa. Spacer z psem własnym, albo ze schroniska… Trochę się tego uzbierało, tak zwyczajnie, bez zbędnego wysiłku, przy stałym uczestnictwie Dzików. To im chcę pokazać, że świat nie stoi w miejscu, nie będzie na nich czekał, że mogą go kosztować, a ja mam ten zaszczyt podsuwać im smaki, które najbardziej lubię. W moim przypadku AKTYWNA jest równoznaczne z MAMA.
