To nie jest łatwe, gdy po wspólnych latach przychodzi moment olśnienia, że w związku nie chodzi o to, aby życie jakoś się toczyło...

REKLAMA
Chciałabym być sfotografowana przez nasze dzieci na takiej ławeczce za 40 lat…
Razem z mężem, gdy patrzymy w tym samym kierunku… Pełni miłości i szacunku dla siebie. Zastanawiam się, czy to może być realne. Może lepiej nie wybiegać tak w przyszłość i popracować ‚tu i teraz” nad dosłownie wszystkim w naszym związku, aby faktyczne mogło być to możliwe…
Pytanie jak to zrobić, gdy okazuje się po długich latach bycia razem, że ludzie się zmieniają. Mają inne potrzeby. Lubią inne rzeczy. I czasem nie lubią swojego towarzystwa. A mimo to, znają się na wylot, jak łyse konie, doskonale się rozumiejąc…
Trudny orzech do zgryzienia. Czas podsumować i zamknąć kolejny etap życia. Skupić się na tym, co jeszcze przed nami. I to jest cholernie trudne. Tak lubimy tkwić w przeszłości i w starych przyzwyczajeniach. I mimo, że kocham zmiany i ciągle wokół mnie pojawia się coś nowego, to złapałam się na tym, że chyba potrzebna byłaby rewolucja…. I nie chodzi tu o bycie z kimś innym niż własny maż :)
Nie chcę zmieniać małżonka na lepszy model. Kolejny wcale nie będzie lepszy. Będzie miał swoje nawyki, które mogą mi jeszcze bardziej przeszkadzać. Cały czas kręci mnie jego nagi tors i to spojrzenie błękitnych oczu…. Więc o co chodzi?
A o to, że nie patrzymy w tym samym kierunku. Przez tyle lat po prostu ze sobą żyliśmy i nikt z nas nie zastanawiał się, że oprócz wakacji powinno się po prostu zaplanować i „przegadać” wspólne życie. Takie nieświadome „bytowanie” ze sobą było po prostu normalne. W sumie takie, jak ma większość.
I przyszedł moment olśnienia. A właściwie było to parę lat zagłębiania się w durne książki o rozwoju osobistym, o relacjach w związku i wychowywaniu dzieci. Przemodelowanie sposobu myślenia i wsłuchiwanie się w siebie. Dojrzewanie mojego „ja”, takiego prawdziwego z poczuciem własnej wartości. Patrzenie na świat „nowymi” oczami, bo w środku tak się pozmieniało, że czasem to mnie samej trudno rozpoznać siebie.
Ze zmianą przyszły nowe wartości. Potrzeba rozwoju pokazała nowe oblicze własnych możliwości. Wiara we własne siły dawała kopa do pokonywania trudności. Szukanie środowiska, w którym dostajesz skrzydeł było kluczowe w odnoszeniu dalszych sukcesów. W tym wszystkim i z tym wszystkim zostałam sama.
Dlaczego?
Bo bycie razem oznacza naprawdę bycie razem. Słuchanie siebie, a nie ciągłe przeciąganie się, kto ma rację. Wsparcie od kochanej osoby to angażowanie się w jej sprawy, zamierzenia i osiągnięcia, a nie bierne przyglądanie się, jak sobie z tym wszystkim poradzi. I hasło – przecież Ci nie przeszkadzam. Brak zaangażowanie podpowiada kolejne pytanie do przemyślenia – to po co ludzie są razem?
Dla dzieci? Chyba jednak nie tylko dla dzieci. Coś zaiskrzyło na początku :) Po prostu, trzeba nad związkiem popracować, aby nabrał kształtu. Aby spełniał oczekiwania obydwu stron. Aby każdy czuł się w związku potrzebny, akceptowany i słyszany. Aby potrzeby były realizowane wspólnie, z inicjatywą po obu stronach. Wydaje się nierealne…
A jednak możliwe. Czas zacząć. Od rozmowy… Bo w rozmowie jest początek wszystkiego…