Ekonomista John Maynard Keynes w 1928 roku przekonywał, że w ciągu 100 lat produktywność ludzi wzrośnie na tyle dzięki technologii, że nie będziemy potrzebowali pracować więcej niż 15 godzin w tygodniu. Wzrost PKB przewidział dość dokładnie, jednak zamiast pracować 15 godzin pracujemy 40 godzin tygodniowo.
Nasza produktywność wzrosła, a wciąż pracujemy bardzo dużo i nie możemy się cieszyć owocami naszej pracy. Ostatnio coraz więcej mówi się o skróceniu czasu pracy. Przemawiają za tym duże bezrobocie, nadmierne zanieczyszczenie planety, brak czasu wolnego i konsekwencje zdrowotne nowoczesnego życia w pędzie.
W naszej firmie pracujemy średnio 7-8 godzin dziennie i mi osobiście trudno jest pracować powyżej 8 godzin. Nawet nie chodzi o to, że mam rodzinę, na którą chciałabym mieć czas, ale o to, że moja produktywność zdecydowanie maleje. Mam znajomych, którzy pracują po 70 godzin tygodniowo i nie jestem sobie w stanie wyobrazić siebie w tej sytuacji. Swoją drogą pracodawcy każą nam pracować po 8 godzin dziennie – przy pracy w fabryce, gdzie efektywność liczy się liczbą wyprodukowanych przedmiotów łatwo jest przewidzieć, że 8 godzin daje X produktów. A co z pracą biurową? Koncepcyjną? Jak można przewidzieć produktywność pracownika w 8 godzin? Skąd wiemy, ile dać takiemu pracownikowi zadań, żeby wyrobił się równo w 8 godzin? Skąd wiemy, że jego kreatywność właśnie w 8 godzinach jest stanie się zamknąć? Stąd moim zdaniem biorą się kawki, papierosy, rozmowy i bezproduktywne spotkania – przecież te 8 godzin lub nie daj boże „dobrze wyglądające” nadgodziny trzeba jakoś wypełnić.
Prowadząc własną firmę nie mam czasu na udawanie pracowania – jeśli kończę wcześniej, idę po prostu do domu do dzieci. Jednak 8-godzinny czas pracy jest w nas głęboko zakorzeniony – dopiero urodzenie chorej Oli nauczyło mnie pracowania krócej i nieodczuwanie z tego powodu wyrzutów sumienia, koniec myślenia typu „mało pracujesz, mniej osiągniesz, mniej zarobisz”. Dopiero po urodzeniu Oli osiągam większe sukcesy, zarabiam więcej, mniej się stresując i pracując krócej – nawet teraz, kiedy o tym myślę, nie wiem do końca, jak to jest możliwe…
Osoby zatrudnione w naszej firmie też mają swobodę pracy – mogą pracować tyle, ile chcą. I nawet kiedy zostało to im wyraźnie zakomunikowane, pracują po 8 godzin dziennie – czują się w obowiązku tyle pracować, bo 8 godzin to uczciwe pracowanie, a 7 godzin to już nie?
Wspomniany wyżej ekonomista przewidywał, że jak nasz czas pracy skróci się do 15 godzin tygodniowo, to człowiek stanie przed wyzwaniem, co zrobić takim czasem wolnym. Widzę często ciężko pracujących mężczyzn po godzinach, którzy tak na prawdę unikają powrotu do domu – bo czeka na nich partnerka, z którą już dawno się nie rozumieją, bo trzeba pozmywać, przygotować dzieci do snu, odrobić z nimi lekcje, porozmawiać z nimi. Po co biec do domu skoro wygodniej przyjść po 20:00, kiedy wszystko jest już zrobione? Nikt nawet nie zwróci takiemu tacie uwagi, bo przecież ciężko pracuje na dobrobyt rodziny. Kobiety już nie mogą liczyć na taką taryfę ulgową. One są karierowiczkami, które porzucają swoją rodzinę
i obarczają męża nadmiernymi obowiązkami.
Ale wracając do czasu pracy. Skrócenie czasu pracy wymaga od nas zastanowienia się, jak chcemy ten czas wykorzystać? Czy jesteśmy gotowi na spędzenie więcej czasu z swoim partnerem? Na rozmowę z dziećmi? Na myślenie o sensie naszego życia, podejmowanych działań i tego, co tu i teraz czujemy? Nie wiem, czy sprostalibyśmy takiemu wyzwaniu – bo myślenie boli.
Psycholog Philip Zimbardo pytał Amerykanów: co by zrobili z ósmym dniem tygodnia i większość odpowiedziała mu, że wykorzystałaby to na nadrobienie zaległości w pracy. Smutne to…