Będąc matką trójki małych dzieci, zapracowaną w domu i aktywną zawodowo nie rozumiałam tego powiedzenia. Wówczas marzyłam, aby moje dzieci były już samodzielne, nic ode mnie nie chciały, a najlepiej, aby nadszedł ten czas, kiedy pójdą w świat, realizując swój życiowy scenariusz. Teraz wiem, co to powiedzenie tak naprawdę oznacza.
Jestem bowiem matką dwójki dorosłych, usamodzielnionych dzieci i trzeciego, które postanowiło przerwać pępowinę, wyjeżdżając na stypendium na koniec świata. „Małe dzieci mały kłopot, duże dzieci duży kłopot” odnosi się do jednej z podstawowych funkcji rodzica, jakim jest kontrola i wpływanie na los dziecka. Będąc matką małolatów, mamy prawie nieograniczony wpływ na ich życie przez kontrolowanie, nakazywanie, zakazywanie, radzenie, podpowiadanie czy sugerowanie takich a nie innych zachowań, decyzji, wyborów, wszystko z myślą o ich dobru i bezpieczeństwie.
Pomału wraz z ich rozwojem tracimy siłę przebicia aż do momentu, gdy powiedzą: „to jest moje życie!”. Choć rozumiem, że dzieci muszą przerwać pępowinę i stać się samodzielnymi ludźmi, to emocjonalnie jest to bardzo trudny okres w życiu rodziców, a przede wszystkim w życiu matek. Tracimy bowiem kontrolę nad swoimi pociechami, ale dalej czujemy się odpowiedzialni za nie, co nie wróży spokoju, o którym marzymy od momentu ich pojawienia się na świecie. W uporaniu się z tym problemem przeszkadza nam rodzicom duża wiedza, jaką zgromadziliśmy w ciągu życia oraz świadomość skutków takich a nie innych wyborów. Młody, ale już samodzielny człowiek, nie chce tej wiedzy pozyskać na skróty, chce doświadczać sam. I takie jest jego prawo!
Innym problemem matki dorosłych dzieci jest zmierzenie się z pustką, która pojawia się w jej życiu po ich odejściu w świat. Wiele młodych matek mówi, że mają cały plan działania na okres „pustego gniazda”, wiele marzeń, które chcą wówczas zrealizować. Często zazdroszczą własnym matkom, że mają one święty spokój a na ich narzekania, że są osamotnione odpowiadają: „ ja na twoim miejscu…”. I historia zatacza koło.
Pęd młodych ludzi do podróżowania, poznawania świata i doświadczania życia w obcych kulturowo społeczeństwach, to znak obecnego czasu. Ale dla mojego pokolenia, które w okresie młodości nie wyściubiło nosa poza granice Polski, to przerażająca wizja. Obawy, lęki, czy moje dziecko, choć dorosłe, poradzi sobie w nieznanym mi świecie urastają do niebotycznych rozmiarów. Z drugiej strony cieszymy się, ze świat stoi przed nim otworem, że chce się rozwijać, poznawać, że dane jest mu to, co dla nas było niedostępne. Niestety, obawy mają przewagę nad radościami.
Poza tym, gdy ostatnie dziecko wyrusza w świat nieodwołalnie doświadczamy „pustego gniazda”. Już nic nie będzie takie samo, jak było. To nowa rzeczywistość pełna wolnego czasu, który chciałybyśmy, aby był zajęty i to zajęty tak, jak dawniej. Ale to nie wróci! Z tym trzeba się pogodzić i znaleźć nowy sens życia.