Znam wiele rodzin, w których podczas przygotowań do świąt wystarczy drobny impuls, żeby wszyscy do wigilijnego stołu siadali pokłóceni. U nas tak nie jest. Dlaczego? Bo jesteśmy zbyt leniwi.
Choć w ciągu roku zdarzają się sytuacje, że mam zamiar spakować walizki, trzasnąć drzwiami i wysłać mojemu mężowi pozew rozwodowy, a raz w miesiącu przesyłać alimenty na dzieci (nie jestem taka głupia, żeby zabierać dzieci, skoro chcę mieć święty spokój), to nie było jeszcze takiej sytuacji, żebyśmy kłócili się podczas przygotowań do świąt, imienin, urodzin, rocznicy ślubu i innych ważnych rodzinnych "nasiadówek".
Lubię gotować, lubię karmić swoich gości, lubię ubierać dom na święta. Generalnie świeckie, pogańskie tradycje są bliskie memu sercu. Nie chodzimy do kościoła, nie chrzcimy dzieci, ale tradycja to dla mnie rzecz ... mhm... święta. Choinka, ręcznie robione ozdoby, światełka, jemioła (własnie w tym roku nie mamy jemioły...) to konieczny element świąt, który nie ma przecież nic wspólnego z Biblią. Wspólna kolacja i magiczny czas. Dlaczego magiczny, skoro dziecku nie opowiadamy, że 2016 lat temu (wg różnych wyliczeń ilość lat będzie różna) urodziło się dziecko, które przez wyznawców jednej z wielu religii jest uznawane za syna bożego? Otóż dlatego magiczny, że to jest czas, kiedy jesteśmy wszyscy w domu. I nie za bardzo jest gdzie pójść, bo wszystko już zamknięte, bo ciemno i zimno, bo dajemy sobie prezenty i każdemu jest miło. Po co więc psuć ten nastrój kilka godzin wcześniej?
Nie myję okien przed świętami ani innymi dniami, kiedy odwiedza nas rodzina i przyjaciele. Mieszkam przy bardzo ruchliwej ulicy i okna myję, gdy są brudne, czyli latem nawet kilka razy w miesiącu, a zimą, jak nie pada deszcz i słońce nie świeci wprost na brudne szyby, bo do dziś nie posiadłam sztuki polerowania, a maziaje wkurzają mnie bardziej niż brud. Sprzątam mieszkanie, kiedy jest brudno i "generalne" porządki przed świętami są mi zupełnie obce. Nie mam ciśnienia na 12 potraw, bo nie jesteśmy w stanie tego z mężem przejeść. Gotuję to, co lubimy. Jeśli zdążę, to w Wigilię, jeśli nie zdążę, to w święta lub wcale.
Zakupy robimy na raty i przy okazji. Nie jedziemy po kosz "dobroci" do marketu i nie ciskamy przekleństwami w kasjerkę, bo wiemy, że ona tam siedzi po to, abyśmy my mogli mieć radosne święta, suto zastawione, ale nie siedzi tam dla przyjemności, tylko tak zarabia na swoje święta. Jak trzeba stać godzinę, to stoimy godzinę, bo mamy wtedy godzinę na pogaduchy o wszystkim. Jak dziecko marudzi, to dajemy mu bułkę i jest chwila ciszy. Jak nie kupię świątecznych serwetek, to też dramatu nie ma. Lubię kiedy stół wygląda pięknie, kiedy wszystko pasuje, ale nie robię awantury o poplamiony jeszcze przed kolacją obrus (zawsze można zastawić talerzem, stroikiem, łokieć położyć), rozlany barszcz, zjedzone przez psa pierniki z choinki. Dlaczego? Nie chce mi się.
Jestem leniwa do granic możliwości. Próbuję wszystko organizować tak, żeby wykonanie niezbędnych czynności zajmowało jak najmniej czasu. Nie mam w domu "durno-stójek", bo nie chce mis ie z nich kurzu wycierać, meble mam wiszące, ew. w zabudowie, bo nie chce mi się przesuwać. Nie mam dywanów, bo mam psa i szybciej odkurza się panele, niż dywan, choć ten drugi oczywiście wygląda dostojniej. Moje mieszkanie jest otwarte dla gości, nie wymagam ściągania butów, bo potem goście zużywają całą moją rolkę do ubrań, żeby "odsierścić" skarpety (a myślą, że taka gościnna jestem)
Wigilia to też dzień moich imienin. Marzy mi się, że kiedyś ktoś w końcu przyjdzie z kwiatami, a nie gwiazdą betlejemską, ew. flaszką wódki. Od rana odbieram telefony z życzeniami, sms-y. Miło mi, że ktoś pamięta, że to są moje imieniny i nie zamierzam psuć sobie nastroju nieumytą podłogą i niewyciągniętymi naczyniami ze zmywarki.
Wystarczy odpuścić. Przyjąć z uśmiechem oczko w ostatniej parze rajstop, potłuczoną miskę na sałatkę i spalone chińskie lampki na choince, poplamioną koszulę syna przygotowaną na kolację wigilijną.
To ma być czas, kiedy cała rodzina jest razem, bo wszyscy mają wolne. I skoro przez cały rok jest między wami dobrze, niech i w święta będzie dobrze. Niech wam też się nie chce tego psuć. Nieusmażona ryba przyda się za tydzień.
Życzę wam wszystkim, żebyście nie zepsuli sobie świąt, żebyście ze szczerym uśmiechem usiedli do stołu, żebyście nie dali się wciągać mamie, teściowej, tacie, teściowi, córce, synowi, siostrze, bratu w przedświąteczną nerwówkę. Odpoczywajcie i cieszcie się, że tym razem poniedziałek jest wolny "z urzędu".