Na wieść o pierwszej ciąży płakałam przez miesiąc. Kiedy urodził się mój syn, nie zwariowałam. Pól roku po porodzie dziecko było już w żłobku. Ktoś napisał w komentarzu na moim blogu, że powinnam poddać się sterylizacji, bo jestem złą i nieczułą matką. W tym czasie ja walczyłam jak lwica o utrzymanie drugiej ciąży.
Macierzyństwo nie jest spełnieniem moich marzeń. Nie czuję się spełnioną kobietą tylko dlatego, że mam dziecko. Wiele razy po porodzie zastanawiałam się, czy to dobrze, że zdecydowałam się urodzić syna i jak wyglądałoby moje życie, gdybym nie miała dziecka. Nie oznacza to, że nie jestem szczęśliwa. Jestem bardzo szczęśliwa, bo razem z mężem stanęliśmy na wysokości zadania i dajemy naszemu małemu terroryście wszystko, co możemy mu dać, łącznie z czasem, o którym dziś tyle się mówi.
O ile pierwsze dziecko było zupełnie nieplanowane, druga ciąża była zaplanowana. I choć nie było tak łatwo zaplanować terminy, co ja, jako kobieta przedsiębiorcza, prowadząca firmę i zatrudniająca pracowników, przyjęłam nie najlepiej, to dwie kreski na teście ciążowym sprawiły, że serce zabiło mi mocniej.
Jeszcze półtora roku temu mówiłam, że mój syn nie będzie miał rodzeństwa, bo karmienie, przewijanie, płacz z bezradności po prostu mnie przerastały. Po kilku miesiącach zapomniałam, że tak wygląda początek macierzyństwa i zaczęłam poważnie myśleć o tym, że drugie dziecko zaraz po urodzeniu pierwszego będzie dobrym wyjściem, zwłaszcza, że wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazywały, że będzie to drugi chłopiec. Jakie znaki? Ja mam brata, który ma dwóch synów, mój ojciec ma brata, który ma dwóch synów, mój dziadek ma brata, który ma dwóch synów. Tylko mój brat ma siostrę, która... będzie miała dwóch synów.
Mam 30 lat. Chcę, żeby moje dzieci miały młodych rodziców, rozumiejących zmieniający się świat i problemy, które nadejdą wraz z dorastaniem i dojrzewaniem. Chcę nadążać za dziećmi, mieć siłę podróżować z nimi, pokazywać świat, ale też chcę być 50-letnią mamą dorosłych synów. Mamą, która razem z mężem cieszy się życiem, a nie martwi, czy dziecko ma wyprawkę do gimnazjum, ew. czy uczy się do matury.
Jednocześnie nie chciałam, aby między dziećmi była duża różnica wieku, aby moi synowie się rozumieli, mieli możliwość spędzać razem czas i aby w miarę możliwości byli "kuplami", a nie starszym i młodszym bratem, gdzie jeden będzie balastem dla drugiego, na przykład na placu zabaw. Zdaję sobie sprawę, że dzieci mogą być różne, mieć zupełnie inne zainteresowania, ale mniejsza różnica wieku, w moim odczuciu, skraca dystans i pozwala się zaprzyjaźnić.
Zazdroszczę mojemu bratu i mojej bratowej, którzy są ode mnie młodsi, a mają już dzieci w szkole podstawowej. Oni będą mieli po 40 lat i dorosłe dzieci. Nie żałuję, że moje życie układa się tak, jak się układa, ale zazdroszczę im tego, że już teraz mogą spać w weekendy do 10:00, bo dzieci same zrobią sobie śniadanie, ubiorą się i pójdą na podwórko. W tym czasie ja od 6:30 udaję, że sprawia mi frajdę bieganie na kolanach za półtorarocznym małym złem sunącym po panelach.
I to jest też powód, że zdecydowałam się na drugie dziecko, jak tylko pierwsze zaczęło chodzić. Chcę te wszystkie niemowlęce, noworodkowe, wczesne "dolegliwości" skumulować w czasie, żeby za dwa lata cieszyć się, że dzieci siedzą w fotelikach i same jedzą. Przynajmniej jedzą. Nie chciałam martwić się, że drugoklasista nie może uczyć się tabliczki mnożenia (w tym czasie się teraz odbywa?), kiedy jego młodszy brat ząbkuje, ma kolki, uczy się chodzić itd.
I tak, moje drugie dziecko pójdzie do żłobka, jak tylko będą chcieli je przyjąć. Tak, wrócę do pracy, jak tylko będę się czuła na siłach i będzie to zapewne najpóźniej po kilkunastu tygodniach od porodu. Tak, będę zostawiać kilkutygodniowego syna z mamą, mężem, ciociami, żeby wyrwać się na zakupy, do pracy, gdziekolwiek. Nie, nie planuję więcej dzieci, bo postawiłam sobie górną granicę - ostatnie dziecko rodzę w wieku 30 lat. Tytułowe "przynajmniej" to tylko przypomnienie, że pierwszego dziecka też nie planowałam.
Tak więc... czekam na wrzesień ;) i drugiego syna.