W życiu nie można wszystkiego zaplanować - to przede wszystkim chcę przekazać mojemu dziecku. Nie można i ja to wiem najlepiej, bo w moich planach na życie nie było dzieci, a dziś nasze małe zło przychodzi, przytula się, mówi "siesiesie" i jest to dla mnie najpiękniejsze wyznanie miłości.
Wszystkie emocje, jakie towarzyszą mojemu macierzyństwu nie zmienią faktu, że mój syn nie był planowany, a na widok dwóch kresek na teście rozryczałam się i mówiłam mężowi, że ja nie chcę mieć dzieci, że nie tak miało być. Te emocje są ciągle żywe, choć minęły ponad dwa lata od tych 4 tygodni, kiedy każdy praktycznie wieczór przepłakałam, bo, jak wtedy myślałam, życie mi się posypało.
Nie zamierzam ukrywać przed synem, że nie był planowany. Teraz każdego dnia pokazuję mu, że go kocham tak, jak potrafię. Poświęcam mu tyle czasu, ile jestem w stanie. Te dwa lata temu z haczykiem uważałam ciążę za największą porażkę mojego życia. Wiedziałam, że nie będę już miała tyle czasu dla męża i dla siebie, że świat się przewróci do góry nogami. To, mimo wszystko, były dobre i potrzebne emocje, bo nauczyłam się, że trzeba życie brać takie, jakie jest i że na niektóre sprawy nie mamy wpływu (żeby było jasne - wiem, co to jest antykoncepcja, ale też nie zamierzam się tłumaczyć, jak to się stało, że zaszłam w nieplanowaną ciążę). Nie boję się stwierdzenia, że ciąża była niechciana. Inaczej już było z dzieckiem, bo kiedy przeryczałam ten swój okres żałoby po wolności i niezależności, czekałam na dziecko i po swojemu cieszyłam się na to, co będzie, choć jednocześnie byłam przerażona.
Dziś wiem, że ciąża i dziecko to nie jest koniec świata, że wszystko można poukładać, że, mając zaplecze w postaci rodziny i przyjaciół (którzy choćby na piwo wyciągną lub będą potrzebowali pomocy, co oderwie nas od obowiązków domowych), można wszystko pogodzić i nie stracić siebie. Da się zrobić tak, żeby być nie tylko matką, ale nadal żoną i kobietą w pełnym tego słowa znaczeniu.
Myślę, że mojemu dziecku niczego nie brakuje, a na pewno nie brakuje mu naszej miłości, uwagi i czasu. Może nie ma wypasionych zabawek, najdroższych butów i pokoju jak z katalogu, ale ma szansę bawić się tłuczkiem do mięsa (tasaka nie posiadamy), śrubokrętem, może sam wchodzić po schodach i wychodzić górą z krzesełka do karmienia, bo mamy czas, żeby pilnować, czy nic złego przy okazji mu się nie dzieje.
Już teraz nasze dziecko uczy się ponosić porażki. Teraz dla niego największą porażką jest, gdy nie może sięgnąć po słone paluszki, ale uczy się, że podstawiając odpowiedniej wysokości pojemnik z zabawkami można jednak zdobyć to, czego się chce. Dla mnie porażką była ciąża, ale ułatwiając sobie pewne sprawy, udało mi się urodzić zdrowego, dużego syna, który codziennie uczy mnie wielu rzeczy, choćby trzymania porządku, odkładania cennych rzeczy na miejsce, cierpliwości do powtarzania sto razy na godzinę, że to coś na górze to samolot.
Ktoś mnie zapytał, czy wyobrażam sobie, jak będzie się czuł mój syn, gdy mu powiem, że był niechciany. Jak wspomniałam wyżej, ciąża była niechciana, ale jak już stała się faktem, to syn był wyczekiwany i pokochałam go, gdy tylko poczułam pierwsze jego ruchy. Myślę, że właśnie po to wszystko jest tak skonstruowane, żeby był czas na ogarnięcie się i pokochanie tego nowego życia. Dla mnie moment porodu nie jest na tyle wyjątkowy, żeby włączył się jakiś mityczny "instynkt macierzyński" i nie uważam, że każda kobieta musi chcieć pokochać swoje dziecko od razu. Ja pokochałam na długo przed porodem i byłam niewymownie ciekawa, jak to ulepione przez nas dziecko będzie wyglądało, czy będzie miało taki charakter jak ja, czy może będzie spokojne, jak mój mąż (o zgrozo, jest takie jak ja, ale za to podobne do taty z wyglądu). Nie boję się, że kiedyś usłyszę od syna: "bo wy mnie nie chcieliście". Ja też nie byłam planowana, mój mąż raczej też nie i nie mamy z tego powodu pretensji do rodziców, bo zupełnie czymś innym jest kochać swoje dziecko, bez względu na okoliczności poczęcia, a czymś innym traktować dziecko jak wyrzutka i wypominać mu, że zniszczyło rodzicom: karierę, życie, plany, związek...
Nie powiem, że moje dziecko sprawiło, że jestem bardziej szczęśliwa, że uzupełniło jakiś brak, bo tak nie jest, bo nie miałam żadnych braków, ale cholernie cieszę się, że mam dziecko i że mogę być mamą właśnie tego konkretnego "małego zła" biegającego po mieszkaniu. To powiem mu na pewno, a już teraz staram się robić tak, aby było to dla niego oczywiste.