Przypadkiem po jednym z poprzednich wpisów na blogu, czytając komentarze, uświadomiłam sobie, że jestem dziwną matką. Tak. Dziwną. Wychowuję dziecko, czy też, jak wolą niektórzy opiekuję się dzieckiem inaczej niż zwykło się w naszym kraju opiekować maluchem lub też inaczej niż się o tej opiece mówi oficjalnie.

REKLAMA
Brakuje jednego, istotnego dla wielu matek, aspektu. Otóż ja się nie spotykam z innymi matkami. A jeśli już się spotykam to nie po to, aby nasze dzieci się razem pobawiły. Nie chodzę na plac zabaw, nie spaceruję z innymi mamami, nie pijam kawy przed południem w kawiarniach na mieście.
Tak szczerze, to nie wpadłam na pomysł, że mogłabym tak spędzać czas. Mam bardzo hermetyczne grono znajomych, z którymi się spotykam. Mój profil na Facebooku też nie pęka w szwach, ponieważ nie chcę każdego wpuszczać do mojego mieszkania, a ja na Facebooku poniekąd mieszkam.
Dziecko nie zmieniło jakoś zasadniczo moich relacji z koleżankami, z którymi spotykałam się wcześniej. Dużo pracuję od kilku lat, więc czasu na cotygodniowe imprezy nie było. Dawno z resztą zrezygnowaliśmy z mężem z mocno zakrapianych imprez do rana. Zdecydowanie wolę wieczór na kanapie z dobrym filmem, książką i lampką niemieckiego wina.
Zdarza mi się wychodzić z domu bez męża, choćby raz na ruski rok na spotkanie klasowe, czy plotki z koleżanką w kawiarni wieczorową porą. Nie lubię, gdy głównym tematem jest dziecko i wszystko co z nim związane. Wychodzę z domu, żeby się oderwać od bycia matką, a nawet od bycia żoną.
Widzę czasami wózkowe w grupach. I się zastanawiam, jak one się znajdują. Może jakoś wśród znajomych się umawiają na seryjne ciąże, może się gdzieś w dziecięcych sklepach poznają, może są jakieś fora. Nie wiem. Może mnie ktoś po tym wpisie uświadomi. Część moich koleżanek jest mi wdzięczna, o czym słyszę wprost, że nie namawiam nikogo do posiadania potomstwa, ale też jestem przykładem, że macierzyństwo, także niechciane, nie musi być końcem świata. Być może brak stwierdzeń: "zróbcie sobie dziecko, dlaczego macie mieć lepiej niż my", jest powodem, dla którego znajomi nadal chętnie nas odwiedzają, a nawet zapraszają do siebie. Nikt się nie dziwi, że czasami zostawiamy syna pod czyjąś opieką, żeby nam nie przeszkadzał, a nawet widzimy, że to zrozumienie dla drugiej strony i możliwość spędzenia czasu bez skupiania uwagi na 11 kilogramach szczęścia nasi znajomi doceniają.
Idzie wiosna. Być może wybiorę się na plac zabaw, być może moje dziecko będzie się tam bawić z innymi kilogramami szczęścia, ale nie jestem przekonana, że nawiążę nowe znajomości. Mam grupę przyjaciół, która jest odpowiednich rozmiarów. Taka do ogarnięcia. W żłobkowej szatni spotykam inne mamy. Wymieniamy jakieś tam spostrzeżenia, pogadamy o pogodzie. Ale nie mam potrzeby nawiązywać głębszych relacji z ludźmi tylko dlatego, a może przede wszystkim dlatego, że mają dzieci w wieku zbliżonym do wieku mojego syna.
Być może, a raczej na pewno są to ciekawi ludzie, od których mogłabym się czegoś nauczyć, z którymi mogłabym prowadzić interesujące rozmowy. Pewnie tak. Tylko ja chyba się boję najbardziej rozmów typu: "a mój Jaś już mówi", "a moja Zosia już nie nosi pieluch", "a mój Franio nie psuje wszystkiego, co weźmie do ręki". Ja chcę, żeby moje dziecko możliwie długo dorastało w poczuciu zajebistości, żeby nie było porównywane z innymi. A nawet jeśli jest porównywane (choćby z racji obecności w żłobku), to ja nie chcę tego słuchać. Nie chcę też wiedzieć, że jestem dziwną matką, a może po prostu nie chcę tego słyszeń od innych matek, a nawet widzieć tego w ich oczach. Moi znajomi mnie akceptują, wiedzą, jaka jestem, a ja wiem, czego się po nich spodziewać. I dlatego wolę rozmowy z koleżanką, która zaczęła studiować dietetykę i martwi się, że nie jest zbyt dobra z chemii niż słyszeć, że "Zosia od tygodnia robi zieloną kupę i to chyba przez zęby". Wystarczy, że na podobne tematy rozmawiam z mamą, która każdą rozmowę telefoniczną zaczyna od pytań o zdrowie, samopoczucie i sen swojego wnuka...