Jakie to szczęście mieć pradziadka
Jakie to szczęście mieć pradziadka © E. Wójcik

Czasami po cichu zazdroszczę rodzicom, którzy na co dzień mogą liczyć na nielimitowaną pomoc dziadków w opiece nad dzieckiem. Ta zazdrość kończy się jednak, kiedy słyszę: „ona mnie nie słucha”, „ona robi co chce”, „dziadkowie ich rozpieszczają do granic możliwości”. A słyszę często…

REKLAMA
Niestety, decydując się na niemal pełnoetatową pomoc dziadków przy dzieciach, niewielu rodziców ma świadomość, że tych dziadków trzeba przyjąć z całym bagażem. I, jeśli jest to mama lub teściowa, którą wspiera mąż (ojciec, teść), musimy wziąć pod uwagę zasady wychowawcze, jakimi kierowali się przy wychowaniu nas lub naszych partnerów i czy w ogóle takie zasady były.
Obiecałam sobie, że blogu nie będę pisać z różnych względów o rodzicach mojego męża ( z resztą o mężu też tylko wspominam), więc odniosę się tylko do mojej mamy i jej „sposobów na wychowanie”. Z jednej strony jestem szczęśliwa, kiedy przyjeżdża do Polski i chce zająć się naszym synem, szczególnie w weekendy (jak choćby w ostatni weekend i kolejny też ;) ), z drugiej strony wiem, że moje dziecko zasad żywieniowych mieć żadnych nie będzie, bo przecież roczniakowi sałatka z majonezem nie zaszkodzi, podobnie jak sto paczek kukurydzianych i słodkich przekąsek. Wiem też, że czyste moje dziecko jest w momencie, kiedy do babci przyjeżdża i, jeśli babcia zdąży przebrać, kiedy rodzice dziecko będą odbierać. Dziecko też będzie szło na spacer opatulone kocem, ale z krótkim rękawem pod kurtką, nie będzie spało w piżamie, jadło w krzesełku i nie będzie robiło wielu innych rzeczy, których w domu pilnujemy.
Tak naprawdę mam głęboko gdzieś, w jaki sposób zajmuje się dzieckiem moja mama, kiedy odwożę do niej syna. Dlaczego? Ponieważ ufam mamie bezgranicznie, wiem, do czego jest zdolna i czego na pewno będzie unikać, a przede wszystkim tych chwil z babcią moje dziecko ma niewiele. Babcia pół roku w roku jest za granicą i możemy z nią jedynie pogadać przez telefon, wysłać zdjęcia, filmy. Wiem, że mojemu dziecku nie stanie się krzywda, kiedy jest z babcią, ponieważ moja mama w ten sam sposób wychowywała nas – według swoich zasad. I miała do tego prawo. Teraz ma prawo być babcią. Ma prawo rozpieszczać, ma prawo karmić czekoladą, chrupkami kukurydzianymi, przesoloną zupą i pikantnym kurczakiem. Ma prawo do wszystkiego, ponieważ babcia jest w naszych relacjach tylko (a może właśnie aż i przede wszystkim) babcią. I to babcią przez duże „B”. Nie jest za to: nianią, opiekunką, pomocą, gospodynią naszego domu. Czasami wpada ugotować mi rosół, bo nikt inny takiego nie umie ugotować, czasami przywiezie bigos, naleśniki lub inne pieczone mięso. I my się tym zajadamy ze smakiem. Nie ma jednak możliwości, żeby babcia dzień w dzień przez cały miesiąc przyjeżdżała pilnować syna w naszym mieszkaniu, przy okazji gotowała, prała, sprzątała.
Nie tylko dlatego, że, wg mojej opinii, ona już swoje dzieci wychowała i ma prawo odpoczywać (a że jest jeszcze młoda i całkiem wyjściowa ;) , ma też prawo na szaleństwa wszelkiej maści), ale też dlatego, że praca z rodziną nie jest dobrym pomysłem – moim zdaniem. Nie mogłabym traktować mamy jak pracownika, tym bardziej gdybym nie płaciła jej pensji, a więc nie mogłabym też wymagać. Można ustalić zasady, to prawda. Ale tak naprawdę możemy sobie pogwizdać, jeśli dziadkowie ich nie przestrzegają. Bo dziadkowie nie są od wychowywania, ale od rozpieszczania właśnie. Można babcię „zwolnić”, ale inna niania na pewno będzie kosztować, albo będzie kosztować więcej. Poza tym babcia (razem z dziadkiem), która pilnuje dzieci codziennie ma prawo do wolnego czasu, więc jak tu prosić o pilnowanie dzieci w weekend, kiedy chcemy gdzieś wyjść. No nie bardzo wypada, więc sami sobie barykadujemy tę drogę. Jeśli babcia pilnuje dzieci i w tygodniu i zgadza się zostać z nimi w sobotę wieczorem do niedzieli do południa, to rodzice dziecka są ślepi i nie mają za grosz empatii. Czasami po prostu taka babcia z grzeczności nie odmówi, choć ma już dość i swoich dzieci i tych kochanych wnuków.
My z pomocy pełnoetatowych dziadków nie korzystamy. Zdarzyło się, że syn zachorował w momencie, kiedy nie mogliśmy wziąć zwolnienia z pracy, więc jeden dzień prosiliśmy jedną ciotkę, drugi dzień drugą, potem weekend spędzaliśmy w domu razem. Była jedna sytuacja, w której ja zachorowałam, mąż musiał być w tym czasie w pracy, mieliśmy remont, mały miał ospę. Wówczas babcia przyjeżdżała na kilka godzin przez kilka dni, ale podziękowaliśmy za pomoc, kiedy tylko mogłam wyjść z łóżka. Staramy się jakoś sobie radzić. Tak, wiem, mam pracę, która mi na to pozwala. Mogę zostać w domu, pracować z domu nawet kilka tygodni. Można też powiedzieć, że stać nas prywatny żłobek (dużo tańszy niż opiekunka), więc nie mamy problemu z brakiem miejsca w placówce państwowej i w ogóle nas stać, nie rozumiemy prawdziwych problemów.
A może po prostu sprawa wygląda tak, że w momencie, kiedy dowiedzieliśmy się, że zostaniemy rodzicami, wzięliśmy za to pełną odpowiedzialność i nie przerzucamy jej na innych. To nasz syn i wszystkie obowiązki związane z jego wychowaniem, w tym opieką nad nim to wyłącznie nasze obowiązki.
Nie wyobrażam sobie w przyszłości powiedzieć, a nawet pomyśleć, że winę za to, że moje dziecko jest: agresywne, niegrzeczne (nieposłuszne), leniwe (wszystko, tylko nie to!!!), aspołeczne ponoszą dziadkowie, bo nie słuchali, kiedy dawałam wskazówki, jakich zasad należy przestrzegać. To będzie moja wina. Moja i mojego męża, bo źle wybraliśmy opiekunów, bo nie zareagowaliśmy w porę, bo nie mieliśmy czasu zauważyć, że nasze dziecko jest pod złą opieką. I może ci dziadkowie kochają dziecko nad życie, bardziej niż nas, ale może po prostu się nie nadają na opiekunów pełnoetatowych. Dlaczego nowym nianiom zakładamy kamery w mieszkaniu, do żłobka i przedszkola dajemy maskotkę z dyktafonem, a własnych rodziców nie sprawdzamy? Przecież to są tylko ludzie – tacy, jak opiekunki w żłobku, przedszkolu i naszym mieszkaniu…
Może lepiej odżałować te kilka stówek na placówkę lub nianię, od której będziemy mogli wymagać i którą będziemy mogli z dnia na dzień zwolnić bez żadnych ubocznych skutków rodzinnych...