Pigułka rozpusty
„Tak naprawdę żadna kobieta nie chce zabić swojego dziecka i choć w danej chwili myśli, że go nie chce, to przecież potem jest zadowolona” – te słowa Wandy Półtawskiej przypominają mi się dziś, kiedy czytam informacje dotyczące najnowszych postanowień Komisji Europejskiej. Oto tzw. antykoncepcja awaryjna (dokładnie jeden preparat) ma być dostępna bez recepty. Chyba że kraj członkowski zdecyduje inaczej.
Na szczęście nasi decydenci przynajmniej na razie, bo nagonka zwolenników „trutki na dzieci” dopiero się rozkręca, w tej sprawie wykazali się rozsądkiem i prawdziwą troską o kobiety, a nie pseudotroską, którą proponuje Komisja Europejska. Bo jak inaczej można nazwać działania, które mają ułatwić dostęp do środków wczesnoporonnych. Tak, antykoncepcja awaryjna – co przyznają tzw. edukatorzy seksualni – ma także takie skutki, bowiem uniemożliwia zagnieżdżenie się dziecka w łonie mamy. I na nic zdadzą się intelektualne wygibasy i tłumaczenie, że jest inaczej.
Dlaczego Komisja Europejska zdecydowała się na taki krok? Po to, „by zwiększyć skuteczność awaryjnej antykoncepcji, bo najlepiej jest, gdy pigułka zażywana jest do 24 godzin po stosunku”. Inaczej mówiąc, chodzi po prostu o to, żeby rodziło się coraz mniej Europejczyków. W sytuacji zapaści demograficznej Unia Europejska zamiast walczyć o każde życie, o każde dziecko ułatwia pozbywanie się swoich obywateli. Sami sobie w ten sposób strzelamy w kolano. Jeszcze trochę tego typu uregulowań i wyginiemy. Europa umrze. A w jej miejscu pojawi się kalifat, bo muzułmanki swoich dzieci nie zabijają.
Dopuszczenie do bezreceptowej sprzedaży preparatu antykoncepcyjnego to tak naprawdę ukłon w kierunku firm farmaceutycznych. Nieograniczony dostęp do tychże specyfików niewątpliwie zwiększy jego sprzedaż. I o to chodzi. A że będą komplikacje, działania niepożądane, trudno. W końcu kobieta łyka tabletkę na własne ryzyko. Może gdyby przeczytała ulotkę z możliwymi powikłaniami, zapaliłaby się jej czerwona lampka. Ale po co czytać. Wizyta u lekarza, dziś wymagana, bo tego typu specyfiki są na receptę, jest konieczna. Kobiety, co przyznają sami ginekolodzy, nie znają swojego ciała, nie znają swojego cyklu, wielkie oczy robią na słowo „owulacja”. Często biorą tabletkę na oślep, na wszelki wypadek, nawet wtedy, kiedy w ciążę zajść nie mogą. I najpierw wydają pieniądze, żeby w ciąży nie być, a potem – żeby w ciąży być. Bo organizm, wbrew pozorom, na tak potężne dawki hormonów nie pozostaje obojętny.
Szeroki i nieograniczony dostęp do antykoncepcji, w tym również do antykoncepcji postkoitalnej, niesie ze sobą ogromne ryzyko. Nie liczy się moralność, nie liczy się drugi człowiek. Liczy się jedynie moja przyjemność. A jeśli coś zawiedzie. Bach, bierzemy pigułkę. I po kłopocie. Tymczasem kłopoty to się dopiero mogą zacząć. Bo okazuje się, że to wcale nie niechcianej ciąży powinniśmy się bać, tylko chorób przenoszonych drogą płciową. Podczas przypadkowych kontaktów seksualnych cztery razy częściej można zarazić się właśnie tego typu chorobą. Tylko w Stanach Zjednoczonych co 24 godziny przybywa 38 tys. nowych osób zakażonych chorobami przenoszonymi drogą płciową. W Europie nie jest lepiej. Z danych statystycznych wynika, że cierpi na nie co trzecia osoba w wieku od 15 do 24 lat.
Ale to wszystko nie liczy się, gdy w grę wchodzą gigantyczne zyski, a także ideologia rozpusty i przyjemności bez odpowiedzialności. Szkoda tylko, że ceną za to jest ludzkie życie.