Fot. Flickr/[url=https://www.flickr.com/photos/elijerma/5892487393/]Elizabeth Ashley Jerman[/url] / [url=http://bit.ly/mamadu]CC BY[/url]
Fot. Flickr/[url=https://www.flickr.com/photos/elijerma/5892487393/]Elizabeth Ashley Jerman[/url] / [url=http://bit.ly/mamadu]CC BY[/url]

Ona: Wyrachowana i zimna suka. On: Menda. Instrumentalny babiarz. Dlaczego piętnujemy ludzi, którzy odchodzą od innych?

REKLAMA
Ona go zostawiła. On odszedł. Zła była, zły był. Jak mógł? Jak mogła? Biedny J., Biedna K. Tak najczęściej komentujemy rozstania. Ktoś musi by winny, bo ktoś jest ofiarą. Mamy tendencję do uproszczeń i do ostracyzmu. Bo przecież nie wolno ludziom nie kochać.
Znajoma zostawiła znajomego. Nie jakoś okrutnie. Spotkali się w kawiarni, popłakała się nad kubkiem kawy i wyznała, że nic nie czuje. Nie jakoś nagle. Od dłuższego czasu nie było czułości, planów, bliskości. Częściej wychodziła z przyjaciółkami niż spędzała wieczór z nim. Nie miała innego scenariusza, kochanka czy ekstra kasy na koncie. Miała tylko pustkę. I niepewność, czy to dobra decyzja, bo jako alternatywa czekała ją samotność.
Powiedzieli, że jest zołzą. Że nic nie była warta. Że od pierwszego wejrzenia było w niej coś „fałszywego”. Że tak naprawdę nikt nigdy jej nie ufał. Słuchałam z niedowierzaniem, bo ja niczego takiego nie widziałam. Ani ich braku zaufania. Ani jej bezwartościowości. Ani fałszu. Kochaliśmy ją, bo była świetną, mądrą kobietą z dużym poczuciem humoru. Ale nie umiała kochać naszego J.
I biedna K. obudzona z zimowego snu, że B. się wyprowadził. Narzekająca od wielu miesięcy, że jest źle. B. próżniak. B. flejtuch. W łóżku tragikomedia. To, że miłość się skończyła powiedziała głośno znacznie wcześniej niż on. Ale to jego nie lubiliśmy. On nas zawiódł. Cwaniaczek. Pies na baby. A na naszym koncie morze wódki wypitej razem.
logo
Fot. Pixabay/[url=https://pixabay.com/pl/stacja-kolejowa-poci%C4%85g-po%C5%BCegnanie-184055/]tomwieden [/url] / [url=http://bit.ly/CC0-PD]CC0 Public Domain[/url]
Fot. Pixabay/[url=https://pixabay.com/pl/stacja-kolejowa-poci%C4%85g-po%C5%BCegnanie-184055/]tomwieden [/url] / [url=http://bit.ly/CC0-PD]CC0 Public Domain[/url]
To po co się z nią związał/związała? - pyta moja przyjaciółka. Gdyby to było takie proste - myślę. Ludzie tworzą związki z różnych powodów. W najlepszej wersji bardzo się kochają. Ale są ze sobą też dlatego, że lubią grać w karty, nurkować, milczeć, wspierać się, żyć komfortowo, mieć poczucie przynależności, mieć dzieci. I wszystko jest w porządku, gdy po obu stronach stoją takie same potrzeby. Seksu. Bliskości. Bezpieczeństwa. Ale czasami seks spotyka się z miłością. A bliskość z lękiem. Bezpieczeństwo z namiętnością. I bywa, że nie da się znaleźć rozwiązania, bo seks chce seksu, a miłość miłości. Różne potrzeby mają w dupie kompromisy.
Pytanie wraca. Po co się z nią związał? Relacje nas karmią, szczególnie na początku. Napychamy opasłe brzuchy deficytów aż do sytości. I wtedy według mnie rozpoczyna się związek. Lub nie. Człowiek zostaje, mimo iż nie jest już głodny, bo jest ciekawy, pożąda, chce. Lub odchodzi. Bo w tej relacji nie ma dla niego nic więcej, co by mogło go zatrzymać.
Nikt nie chce myśleć o sobie, że był karmicielem, wiem. Ale wszyscy nimi jesteśmy. W najróżniejszych relacjach bierzemy i dajemy. Czasami, fakt, nie udaje nam się utrzymać w tym równowagi, ale też nie ma takich związków, w których nie dostajemy nic. W ostateczności NIC bywa karmicielem naszego poczucia wyjątkowości (w dawaniu + poświęcaniu). Więc to nieprawda, że istnieją relacje zero-jedynkowe.
Dziwimy się, że ludzie nie potrafią odchodzić. Że przedłużają ten moment o miesiące, nawet lata. Ale gdyby się nad tym zastanowić, to jest to naprawdę ryzykowne i trudne zadanie. Odejść z braku miłości. Odejść z jakiegokolwiek powodu. Bo oprócz wszystkich wewnętrznych dylematów, muszą się zmierzyć także z tym, że staną się oprawcami, którzy będą musieli udowodnić światu, że są cokolwiek warci. Mendy jedne.
logo
Fot. Flickr/[url=https://www.flickr.com/photos/skedonk/3582153008/]skedonk[/url] / [url=http://bit.ly/CC-BY-SA-2]CC BY-SA[/url]
Fot. Flickr/[url=https://www.flickr.com/photos/skedonk/3582153008/]skedonk[/url] / [url=http://bit.ly/CC-BY-SA-2]CC BY-SA[/url]
W naszym kraju dużo lepiej więc być "porzuconym" niż "porzucającym". Są nawet tacy, którzy na tym zbudowali medialne kariery. Kochamy „ofiary”, bo dzięki nim czujemy się lepsi- mechanizm prosty jak cep. Ale też nie ma nic w złego w rozwijaniu społecznej empatii, pod warunkiem, że nie jest ona oparta tylko na stereotypach.
Pozwólmy ludziom podejmować decyzję. Szanujmy ich odwagę, gdy odchodzą. Nie oceniajmy tego, a jeśli już to skupmy się na tym, w jaki sposób odchodzą, a nie z jakiego powodu. Nie każmy im kochać na siłę. A tak w ogóle…to przyjrzyjmy się tym mendom…ile z nich nigdy ze związków nie odchodzi.