Mój dom byłby elegancki. Miałabym białą kanapę zdobioną idealnie pasującymi przeszyciami z chromowanymi stopkami i piękne poduszki w kolorze magenty. Wieczorami kładłabym się pod miękkim szarym kocem i czytałabym książki. Dużo książek. Byłabym najbardziej oczytaną osobą w moim środowisku.
Kupiłabym jeden obraz, o którym marzę, by powiesić go w salonie na ścianie (która teraz jest ścianką tenisową mojego syna). Miałabym dywan, bo lubię dywany (ale nie takie, na których wylane jest pół litra coli, mleko lub jogurt z płatkami czekolady)
Nie miałabym telewizora. Bo nie potrzebuję i nie przepadam. Nie miałabym pojęcia, kim jest Violetta. I nie brzęczałoby mi w uszach En Mi Mundo.
Nie miałabym psów, chomika, papugi ani żadnych innych zwierząt. Bo mi się nie chce przy nich robić znaczy: sprzątać (kup i sierści) i kupować jedzenia (czyli karmy dla psów, puszek; kolby i karmy dla papug; karmy, kolb, czekoladowych drażetek dla chomika). Może przemyślałabym jeszcze tego jamnika, bo lubię jak mruczy przed snem (ktoś musi).
Nie miałabym kwiatów, bo nienawidzę ich podlewać. I nie cierpię tych wyrzutów sumienia, gdy więdną. Tej jednej syczącej myśli „Nawet o kwiaty nie umiesz dbać”.
Preferowałabym kuchnię molekularną (np. jajka Benedykta z sosem holenderskim). Do kolacji wyjmowałabym serwetki ze srebrnych obręczy, popijała wino w kryształowych kieliszkach i słuchała „Requiem” Mozarta. W błogim spokoju celebrowałabym posiłki, nie przerywając na "Nie ma ketchuuupu!", "Jest coś innego?", "Nie lubię glutów w jajku!".
Zacznijmy od tego, że mieszkałabym w mieście. W centrum miasta. W najbardziej ruchliwej i głośnej części Warszawy. Bez parku, zieleni, w betonie. Do głowy by mi nie przyszło, by zachrzaniać trzydzieści kilometrów w korkach, aby mieć przestrzeń. Im mniej przestrzeni, tym czyściej.
Może nawet nie mieszkałabym w Polsce.
Moja kompulsywna natura zaliczałaby kolejne natręctwa. Oprócz odpowiednich proporcji kawy, mleka i cukru, odcinania metek, czyszczenia blacików, doszłyby: równo w kostkę poukładane kolorami ręczniki, białe wyglancowane kubki jednej firmy przygotowane wieczorem obok ekspresu do kawy, parkowanie auta 25 centymetrów od ściany, poranne budzenie przed piątą z nerwów, że nie wstanę przed siódmą, problemy ze snem po moim ojcu i kłopoty z sercem też po nim.
Albo też zamiast nerwicy natręctw rozwinęłabym jakieś uzależnienie. Stawiam na alkoholizm, tanoreksję lub bigoreksję. Także zespół cieśni nadgarstka (od nadmiernego pisania sms'ów). Biorę pod uwagę też bulimię, kompulsywne objadanie się albo ortoreksję. W każdym razie na pewno byłabym na diecie. Restrykcyjnej.
A więc byłabym chuda. No może fit. Regularne bieganie, siłownia i dieta spowodowałyby, że moje ciało byłoby wspaniałe, opalone i giętkie. Może nawet dostałabym program w nowym kanale TVN Active jako znana propagatorka zdrowego stylu życia. Lub kącik w Pytaniu na Śniadanie zamiast Bojarskiej-Ferenc.
Miałabym szalone życie seksualne. I wielu kochanków. Młodszych.
Nie żyłabym w związku. Bo po co?
Moje konto w banku nie budziłoby mojego niepokoju. Pracowałabym dużo i efektywnie. Byłabym entuzjastką nadgodzin. Dyżurną w Święta Bożego Narodzenia. Patrzyłabym z niezrozumieniem na tych, którzy spieszą się na przedstawienie świąteczne w przedszkolu. Byłabym kobietą sukcesu. Miałabym nowe Volvo XC 90 w kolorze kawy z mlekiem. Albo mercedesa CLA. Nowego. Białego.
Wakacje spędzałabym na Bora Bora lub na Karaibach, popijając drinki ze słomką, w kapeluszu z taśmą rypsową wokół ronda.
Nie miałabym zmarszczek ani podkrążonych oczu. Miałabym wyprasowane. Czoło. I sukienki. Raz w tygodniu chodziłabym na masaż bańką chińską. I akupunkturę. Wykupiłabym abonament do Teatru Polonia.
Aha. I najważniejsze. Miałabym duży biust. Miska C (albo D, a co?!). A leżąc - mój biust szybowałby wysoko. I żadne (moje) dziecko nie pytałoby, dlaczego biust mi znika, gdy kładę się na plecy!
Skończony doktorat. Studia podyplomowe z coachingu. Staż na Uniwersytecie w Londynie. Albo USA. Wiele międzynarodowych artykułów. Kilka książek na koncie. Ohme, członkini Mensy.
Marzenia Się Zmieniają.
Dziękuję Wam Moje Kochane Dzieci, że Jestem Inna.