Raczej nie przychodzą do mnie bite dzieci. W prywatnym miejscu u ładnej, miłej Pani - nie bywają. Ich kryjówką są domy. Schowki. Stoły nakryte kocem. Najniższe półki w szafie. Małe szczeliny, gdzie można wejść i bezszelestnie żyć.
Gorzej, gdy ktoś usłyszy. Zwróci uwagę. Przykuje wzrok i wychwyci w szczelinie przestraszone spojrzenie dziecka. Znajomy błysk i lanie. Pasem. Prętem. Butelką. Cokolwiek wpadnie w ciężką łapę rodzica może znaleźć swoje zastosowanie na malutkim ciele dziecka. Wojtka. Ani. Michała. Zosi. Dzieci gorszego Boga.
Są też inne dzieci trochę lepszego, ale nadal niezbyt dobrego Pana. Nie bite klasycznym laniem, ale klapsami. Regularnie, w złości, na spodnie, sukienkę lub pieluchę. Czasami szarpane. Popychane. Lub słownie poniżane.
Wszystkie one, dzieci gorszego i lepszego Boga, milczą. Zapytane o ślady pobicia - wywracają oczami. Przyciśnięte do ściany przez szkolnego psychologa - mamroczą, że szafka na nich spadła, albo poślizgnęli się na schodach. Bajki bajeczki, które mają ochronić domową tajemnicę. Bo problem polega na tym, że oni rodzica bezmyślnie kochają. Jak „głupki kompletne“ za bicie odpłacają troską. Za poniżanie - oddaniem. Za obojętność - głęboką miłością. Każdy musi się do kogoś przywiązać. One też.
- Moja mama jest bardzo smutnym człowiekiem - powiedziała mi jedna dziewczynka, która zamiast lania dostawała pojedyncze regularne klapsy. Takie dzieci czasami do mnie trafiają. Bo przecież klaps, to powód do wstydu, ale żadna hańba. Ponad połowa Polaków nie uznaje tego za formę przemocy. – Ja mamie nie pomagam - opowiadała. – Raczej sprawiam, że jest jeszcze smutniejsza. Pani tego nie rozumie, bywam naprawdę nieznośna. Też by mi Pani dała w dupę. - Z jakiego powodu - dopytuję. Bo boję się zasypiać sama i krzyczę wieczorem. Bo wybucham złością, gdy mama prosi, bym zjadła do końca. Bo mam bałagan w pokoju i nie chce mi się sprzątnąć. Powodów do klapsów są tysiące.
Jest powód - jest lanie. Taka logika dziecięca. W ich rozumieniu świata dostaję się za coś. A dorosły jest przecież tym, który sprawiedliwość wymierza. Więc wniosek jest jeden: one na to bicie zasługują. Czują się winne. Przepraszają. Przed laniem i po nim. Po jednym, drugim i trzecim klapsie. W głębi serca żal im rodzica, którego swoim zachowaniem tak dalece wytrącają z równowagi. Dziecko zrobi wszystko, by ochronić obraz swojej matki i ojca. Przed światem, ale przede wszystkiem przed samym sobą. Trzeba kogoś kochać. Jak kochać Złego?
Wszystkie bite dzieci, i te, które dostają lanie, i te którym daje się klapsy, te poniżane, szarpane i obrażane słownie - muszą poradzić sobie z konsekwencjami przemocy. Przede wszystkim ze złością, która obronnie pojawia się w wyniku przemocy. Nie mogąc jej skierować ku temu, który ją powoduje - oddają innemu, słabszemu (w przedszkolu, szkole, na ulicy). Szybko zyskuja negatywną etykietę i stają się marginesem społecznym grupy rówieśniczej. Winni wszystkiemu złemu, co dzieje się w szkole - zataczają koło jeśli chodzi o własny udział w przemocy. Tym razem wina jest jasna i oczywista; i co ważniejsze zło daje się kontrolować.
Gorzej mają ci, którzy oddać nie potrafią. Będąc za słabi są zbyt wrażliwi, by uderzyć - zwracają złość przeciwko sobie. Bici są więc podwójnie: przez rodzica i przez samych siebie. Wewnętrzne biczowie skutkuje depresją, nerwicami, somatyzacją stresu i poczuciem, że jest się nic nie wartym elementem tego świata. Życiem, które zdarzyło się przez przypadek i niepotrzebnie. – Nie prosiłem się na świat - powiedział mi kiedyś 16-latek po próbie samobójczej, bity jako dziecko - a teraz tylko proszę, bym mógł z niego odejść.
Są też Dorosłe Bite Dzieci. Nasi partnerzy. Mężowie, żony, osoby, które kochamy. Fundują nam w życiu powtórkę z dzieciństwa, zapraszając nas do świata przemocy. Jako kat lub ofiara, w zależności od tego, którą rolę podejmą - instynktownie dążą do odwzorowania przemocowej relacji. Tylko, że związek, to nie terapia. Przyjaźń w sumie też nie. A my to nie terapeuci. Udowadniają nam, że każdą miłość można skończyć.
Uczą nas, że miłość to ból. A ból to miłość. Niepotrzebna nam ta nauka do niczego. Odchodzimy. A oni zostają sami. Tak samo sami, jak byli w dzieciństwie. W ten sposób koło się zamyka.
Dzwonił do mnie Marek Michalak, Rzecznik Praw Dziecka, by przypomnieć, że dziś jest Światowy Dzień Sprzeciwu Wobec Bicia Dzieci. Pamiętam o tym. To ważny dzień dla wszystkich dzieci i wszystkich dorosłych. Wiele się dzieje w naszym kraju wokół walki z przemocą. Rzecznik Praw Dziecka każdego roku inicjuje akcję społeczne, które zmniejszają społeczne przyzwolenie na bicie w Polsce. I to się dzieje! Wielki szacunek za to.
Ale nadal wiele do zrobienia przed nami. Obywatelami. Przecietną Kowalską czy Ohme. Bo akcje nie ochronią każdego dziecka zamkniętego w szczelinie. Prędzej ochroni je sąsiad, mama koleżanki ze szkoły, nauczyciel. Ktoś, kto nie przejdzie obojętnie, mówiąc „W sumie to nie moja sprawa“. Ktoś, kto zareaguje.
Nie ma gorszego i lepszego Boga. Jeśli istnieje - to tylko jeden Bóg. Dlaczego tak się dzieje, że nie może ochronić wszystkich dzieci? Nie wiem. Nie rozumiem. Nie przekonuje mnie żadna racjonalizacja cierpienia najmłodszych. Ale „Jeśli Bóg się wycofuje, człowiek musi pójść o krok naprzód“. Prof. Władysław Bartoszewski, Ambasador Kampanii "Reaguj. Masz prawo" włączając się do akcji, powiedział: Warto być przyzwoitym, choć to nie zawsze się w życiu opłaca, ale warto. Człowiek przyzwoity nie bije dzieci, szanuje wszystkich ludzi.
Protestujmy przeciwko przemocy wobec dzieci. Głośno i dosadnie.