Święta to POWROTY. Ja wracam do siebie
Gosia Ohme
04 kwietnia 2015, 12:50·2 minuty czytania
Publikacja artykułu: 04 kwietnia 2015, 12:50Antoine Saint-Exupery napisał „Najważniejsze jest, by gdzieś istniało to, czym się żyło: i zwyczaje, i święta rodzinne. I dom pełen wspomnień. Najważniejsze jest, by żyć dla powrotu“. Święta, każde, to powroty. Tak pomyślałam wczoraj o Świętach.
Czytam blogi, wpisy na FB, teksty na MamaDu. Piszemy o rodzicach, którzy nie zmieniają się, podczas gdy my się zmieniamy. O złości, która została w dzieciństwie, a jest przywoływana wspomnieniami świąt. I miłości, która tam została, a teraz trudno ją odtworzyć. O zapachu ciasta, którego szukamy, a pamiętamy z kuchni Babci. O tradycjach, które im starsze, tym bardziej nabierają znaczenia. O starzeniu się bliskich i starzejącym się życiu. Mam wrażenie, że w naszych okołoświątecznych myślach wciąż POWRACAMY.
„Najważniejsze jest, by żyć dla powrotu“. Ładne. Często powtarzamy, że człowiek musi mieć dokąd wracać. Zastanawiam się nad znaczeniem tych słów. Wracamy do domów? Do dzieciństwa? Do swojego początku? Wracamy do siebie? Może.
Lubię myśleć, że mam gdzie wracać. Umiejscawiam to od lat w Sandomierzu. W drewnianym rodzinnym domu mojej Mamy i Babci. Często o tym piszę. Choć czasami zastanawiam się, czy to nie iluzja, która pozwala mi czuć się bezpiecznie? Jestem tak samo tam, jak gdzie indziej i jak nigdzie. Nie chcę, aby zabrzmiało to smutno, ale mam też wrażenie, że moje miejsce nie jest nigdzie określone. Więc powroty bywają dla mnie wiecznym szukaniem.
Jedyne, co jest stałe, gdzie mogę wrócić, to jestem ja sama. Nie lubię takich psychologicznych frazesów, choć sama ich czasem używam. Ale jak nazwać lepiej to, że gdziekolwiek jestem - wracać mogę jedynie do siebie? Albo AŻ tam? Zwłaszcza, że nie zawsze umiałam znaleźć tam drogę. Dziś wydaje mi się wielkim komfortem życia taka możliwość. I spokojem, który pozwala mi nie oszaleć, gdy próbuję bezskutecznie znaleźć miejsce w przestrzeni wokół.
Ktoś zwrócił mi ostatnio uwagę, że nie przywiązuje wagi do przedmiotów. To chyba prawda. Mieliśmy kiedyś nawet takie zajęcia na studiach podyplomowych z psychoterapii, by przynieść na zajęcia przedmiot, który wiele dla mnie znaczy. Naprawdę trudno mi było odnaleźć coś takiego. Nigdy nie potrzebowałam przedmiotów, bo są materialne i znikają. Zawsze jednak potrzebowałam ludzi.
Dziś wystarczam ja. Przedmioty doceniam bardziej niż kiedyś, ludzi może trochę mniej? W przeciwieństwie do tych, których kocham niemal organicznie. Powracamy więc razem w te Święta, choć pewnie każdy z nas wraca do czegoś innego. I tak sobie myślę, że bardzo bym chciała, aby moje dzieci nauczyły się wracać w życiu do Siebie.
Z okazji Świąt życzę Wam choć jednego takiego powrotu. Wiem, jak trudno go znaleźć w mazurkowo-jajecznym szaleństwie. Wszystkiego.
M.