REKLAMA
A., droga A.,
Twój list wzbudził ogromne poruszenie. Moje, innych kobiet, słychać także głosy mężczyzn. Wzruszyłaś mnie, wzruszyłaś Panią X i Panią Y, rozzłościłaś Pana Z i Panią Z, a Pani XYZ śmieje się z Ciebie do rozpuku. Interesujące z punktu widzenia samoświadomości są nasze reakcje. Bo przecież one mówią o nas, nie o Tobie.
Twój list wzbudził ogromne poruszenie. Moje, innych kobiet, słychać także głosy mężczyzn. Wzruszyłaś mnie, wzruszyłaś Panią X i Panią Y, rozzłościłaś Pana Z i Panią Z, a Pani XYZ śmieje się z Ciebie do rozpuku. Interesujące z punktu widzenia samoświadomości są nasze reakcje. Bo przecież one mówią o nas, nie o Tobie.
Złościsz Panią Z, bo? Pisze o Tobie, że jesteś egoistyczna i że umiesz tylko narzekać. Mówi o Tobie "głupia babo". Czytam to i myślę sobie, że czasami złość powstaje w nas wtedy, gdy temat dotyka naszych nierozwiązanych problemów, uczuć zamiecionych pod dywan. Czy tak jest z Panią Z.? Ktoś inny prycha na Ciebie z pogardą. Jak to możliwe, zastanawiam się, że Twój tekst pełen smutku i bezradności prowadzi do czyjejś pogardy? Hmmm, ciekawe dlaczego? Jest i sporo smutku. Kobiet, które odnalazły siebie, a Twoja bezsilność paradoksalnie dodaje im wsparcia. Że nie są same.
Myślę też o sobie i o tym, co poczułam, gdy przeczytałam Twój list. Odetchnęłam z ulgą. Że wszystkie (mam nadzieję) więzienia mam już za sobą. Pamiętam, że śniłam kiedyś taki sen, w którym brodzę stopami w zimnym morzu. Jest mi chłodno i przyjemnie, a woda którą widzę przed sobą przypomina mi o niekończących się możliwościach. Że one istnieją, nawet jeśli nie widać ich z brzegu morza. Banał, wiem, ale banały w beznadziei mają czasami magiczne działanie.
Droga A., teraz o Tobie.
Masz kilka wyjść albo żadne. Żadne to takie, w którym Twój list pozostanie tylko martwym tekstem w Necie. Zrobiłaś krok. Powiedziałaś głośno o tym, jak jest. Ukrywasz się za anonimem, my nie musimy wiedzieć, kim jesteś, ale może powiedz bliskim, że to Twój list?
Masz kilka wyjść albo żadne. Żadne to takie, w którym Twój list pozostanie tylko martwym tekstem w Necie. Zrobiłaś krok. Powiedziałaś głośno o tym, jak jest. Ukrywasz się za anonimem, my nie musimy wiedzieć, kim jesteś, ale może powiedz bliskim, że to Twój list?
Zacznij od przyjaciół, rodziców. To będzie pierwszy krok, by przestać zakłamywać rzeczywistość. Zgadzam się z jedną z opinii, że aktywnie tworzysz tę iluzję, którą nazywasz więzieniem. Na zewnątrz wszystko wygląda w porządku, prawda? Dom jest posprzątany (dzięki Tobie), pachnie obiadem (dzięki Tobie), koszule wyprasowane w równym rządku powieszone w szafie (dzięki Tobie). To także dzięki Tobie ludzie myślą, że jesteś szczęśliwa. Czy ktokolwiek może Cię wesprzeć, pomóc, jeśli nie wie, jak cierpisz?
Piszesz „Ogarniam dom, siebie, dziecko. Zawsze ja.“. Właśnie. Znowu Ty. Dlaczego się na to godzisz? Wyobrażam sobie, że wiele dyskusji prowadziłaś już na ten temat (a może nie?), kilka noworocznych postanowień, że będzie inaczej (a może nie?), kilka wybuchów wściekłości, że nic się nie zmienia (a może nie?). Czy może jesteś jedną z wielu skryto-wściekłych, które tłumią w sobie żal, a na zewnątrz nie dają sygnału, że to jest nie w porządku? Pytanie najważniejsze zatem, czy On wie, jak się czujesz? Jeśli nie wie, jak może się zmienić?
Jest w Twoim liście takie zdanie „On naprawdę nie ma pojęcia o tym, jak niewiele dla mnie znaczy.“. Dlaczego? Boisz się powiedzieć mu, że przestałaś go kochać? Rozumiem to. Ale czy myślałaś o tym, czy i jak zmieniłoby się Twoje życie, gdyby o tym wiedział? Rozumiem, że wtedy Wasz świat by runął, prawda? Ale czy to już się nie stało? W Tobie? Czy naprawdę tak wiele by to zmieniło?
Droga A., na końcu pytasz „ Czy jest ktoś kto może mnie uratować?“. Brzmi to tak smutno, a jednocześnie tak bardzo bezradnie. Jakbyś kompletnie nie miała wpływu na własne życie? Nie masz? Rozumiem, że nie chcesz wyprowadzić się do mamy. Czy naprawdę nie widzisz innej możliwości? Pracujesz, masz przyjaciół, jesteś młoda i zdrowa, a Twoje dziecko nie wymaga od Ciebie całodobowego zaangażowania. Pomyśl, jak mogłabyś zmienić swoje życie zawodowe, by zarabiać więcej? Czy nie widzisz wyjścia z tej sytuacji, którą nazywasz więzieniem? Jeśli Ty nie widzisz, może ktoś z Twoim bliskich wpadnie na jakiś pomysł.
A na końcu, może to, co powinno być na początku. Miłość a właściwie jej brak. Piszesz „Po raz kolejny, to powiem, nie kocham go. Moje uczucia wygasły.“. Brzmi to pewnie. Mogę przyjąć to jako fakt. Ale jako nieudana mężatka zapytam „Czy jesteś tego pewna?“. A jako psycholog „Czy wyobrażasz sobie cokolwiek, jakąś zmianę (w nim, w Tobie, w sytuacji), która mogłaby zmienić wskrzesić w Tobie uczucie?
Wróć myślami do początku. Ładnie opisujesz „To trwało chwilę. Zobaczyłam go, on mnie i wiedziałam już wtedy podświadomie, że nie wyjdę z tego spotkania samotna.“. Czy nie ma żadnej drogi, by wrócić do tego momentu? To bardzo ważne, byś była tego pewna. Jako starsza koleżanka powiem Ci, że miłość jest strasznie trudna. Pisała o tym matkażonaikłopoty, gdy przez lata kumuluje się w nas niewyrażona złość wobec partnera, ogromnie trudno czuć miłość, wierz mi. Z czasem jako mechanizm obronny wobec tego, co wokół- pojawia się pustka emocjonalna. Myślimy, że nie ma w nas nic. Tak może być. Ale czasami trzeba wziąć łopatę i się do tego po prostu dokopać.
Jestem daleka od namawiania Cię na próbę wbrew Tobie, ale z perspektywy swojego i zawodowego doświadczenia mam poczucie, że człowiek w kryzysie nie wie o sobie wszystkiego (czy ktokolwiek wie?). Cierpienie sprawia, że stoimy trochę za szybą i dzięki temu dystansowi łatwiej nam spoglądać na swoje życie. Szyba jednak oddziela nas od prawdziwych emocji. Może wyrwanie Was z tego więzienia choć na chwilę, gdzieś we dwoje- mogłoby być takim sprawdzianem?
A jak już będziesz pewna, to bierz cugle i jedź. Nie potrzebujesz Supermana, który Cię uratuje. W przeciwnym razie z bezradności wpadłabyś w kolejną bezradność. Chcesz tego? Naprawdę? Odejdź, bo tego chcesz. Ty. Jeśli nie odnajdziesz na to siły w sobie, jak poradzisz sobie potem?
O tym, co jest potem mogłabym napisać dwa kolejne, a nawet więcej, listy. Ale na końcu jest wolność. Taka wolność, w której stoisz stabilnie na piasku i nic się już nie zapada, jak opisujesz. Decydujesz, czy iść w lewo czy w prawo. Na bosaka czy w szpilkach. Nago czy w sukience. Liczysz się tylko Ty. A kiedy patrzysz wstecz, myślisz sobie „dlaczego tak się bałam“... Żyjesz.
Dziękuję za Twój list. Był dla nas wszystkich ważny.