Pewien Pan, Pewien Telefon i Pewna Wyjątkowość
Gosia Ohme
03 lutego 2015, 12:02·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 03 lutego 2015, 12:02Dzieci wróciły, a ja jestem w takim stanie, jakbym przebiegła maraton (po trzech dniach!). Organizm jest w szoku (jak w trakcie kuracji hormonalnej) i nie panuje nad swoim reakcjami.
Wczoraj na przykład zaprosiłam Pewnego Pana wieczorem i co? I.. zasnęłam, usypiając dzieci. Więc jak tu niby budować relacje? We śnie? Na szczęście BB (Babcia Basia) włączyła swoje "radio" i siedzieli do późnej nocy w opowieściach sprzed wojny. Boję się teraz zadzwonić i przeprosić. Choć BB uważa, że stanęła na wysokości zadania, a PP wyszedł ukontentowany. Cóż, nie jestem pewna. Ostatni ślad kontaktu to jego sms o godz. 22.36 „SOS“.
Syn zamienia się w PPD (Perfekcyjny Pan Domu). Nie wykazywał wcześniej żadnego zapału do sprzątania do momentu, gdy w salonie (tym z jabłuszkiem) nie obejrzał plastikowego modelu C (ja uważam że to badziewie). Jego oczy zamieniły się w dwie błyszczące błagalne kulki jak u kota ze Shreka. Powiedziałam wtedy „NIE“. Gdy wrócił ze szkoły, jeździł wokół mnie na hulajnodze, wydając z siebie przymilne dźwięki (ni to kot, ni to mysz), aż widząc moją obojętność, warknął „Nie wiesz nawet, co mi robisz!“. Zaciekawiona spojrzałam na niego „Co?“. Syn „Pozbawiasz mnie wyjątkowości“. Hmmm. To teraz jestem naprawdę zainteresowana.
Zaczynamy rozmawiać i okazuje się, że wyjątkowość dzieci w wieku 11-12 lat zawiera się w modelu telefonu, który się posiada. Telefon ma być z miarę nowej kolekcji i unikalny. Najlepiej jak wyróżnia się jakimś kolorem i muzyką ściągniętą zamiast dzwonka. Ważna jest obudowa (pomocny byłby fajny design) i oczywiście katalog z grami (część trzeba kupić). Jest jeden kolega w klasie, który spełnia te kryteria i jest naprawdę wyjątkowy. Domyślam się, że ma bardzo wyjątkowych rodziców, bo podobno ma też najnowszy model komputera, tableta i ipoda (chwila kłótni o tym, co to jest, bo ja uważam, że do muzyki, syn, że także do gier). Jednym słowem wyjątkowość zawiera się w ilości jabłek, które zbierzesz do zakupowego kosza.
Wzdycham. Jakie to proste dziś być wyjątkowym. Ja musiałam być przewodniczącą klasy, potem szkoły, pomalować włosy na rudo, obciąć rękawy w kurtce jeansowej z Bazaru Różyckiego, wymienić się na naklejki (tak, aby nie było korzystnie dla mnie, ale bym wzbudziła sympatię), nauczyć się głośno bekać, pluć do tyłu, skakać w gumę. I tak dalej. Jasne, że był snobizm (moja kurtka z zielonymi rękawami z Niemiec na tydzień uplasowiła mnie na szczycie popularności), ale w mniejszym stopniu.
Jurek przestaje słuchać przy opowieści o obcinaniu rękawów i wyjmuje kartkę. Proponuje obowiązki za kasę. Okey. Jestem za, bo zmuszanie go do posprzątania swojego pokoju zawsze kończy się dantejską sceną. A teraz, proszę, chce odkurzać, sprzątać klatkę chomika, garaż, mój samochód i tak dalej. Robię wielkie oczy przy prasowaniu i skupiam uwagę na cenniku. 50 dych za garaż?!!! 30 chomik? 20 odkurzanie???? Nie dziwię się już temu, jak informuje Klarę, że będzie miał w marcu nowy telefon. Krótka rewizja kosztorysu (dwie wersje ze złości lądują w koszu) i dziś rano budzi mnie gotowa kawa, a Syn w kurtce i zimowych butach pyta, jak otworzyć garaż, by wynieść worki na śmiecie, bo dziś zabierają. Przypominam sobie, za ile to wszystko (ufff, nie tak drogo), no i za chwilę, że zasnęłam i nie wiem, kiedy PP wyszedł (ojojojoj).
Przypominak sobie telefon z poprzedniego dnia, który zamienił mnie w Tą, która nie ma rozumu. Tak. Tak. Tak. Słuchałam skórą, wzdychałam uszami, serce biło mi w lewej nodze. Wszystko nie tak. Pomieszanie zmysłów. Synestezja. Mam zachwianą równowagę w hamowaniu i wyciszaniu docierających do mojego mózgu impulsów. O tak! A wszystko przy czarnej tablicy pamięci pracownikom pewnego Instytutu.
Na szczęście jestem duża. Już wiem, że czasami rozumu nie mam. I nie muszę być perfekt (jaka to ulga po latach tyrania na ideał, mówię Wam!). Bywam zmęczona i zasypiam przy gościach (zabrzmiało dwuznacznie, ale wiecie o co mi chodzi). To część mojego życia. Mój syn robi mi kawę za telefon. A córka obraża się, że jestem niewrażliwa, bo nie płakałam, gdy pies udusił papugę (mimo iż BB wyła jak wilk w poświacie księżyca).
Na szczęście jestem duża i czas spędzony ze samą sobą dał mi coś nieocenionego. Znam siebie lepiej niż inni. Niż BB, niż moje dzieci, niż Pewien Pan. A na pewno lepiej niż hejterka w Necie lub autorka rankingu, w którym nieświadomie uczestniczę na to „kto jest ładniejszy Pani X czy Pani Y". Cóż, nie mam szans z Y. Zwłaszcza na zdjęciu, gdzie mam minę jak z filmu Krzyk 5 a moje czoło błyszczy się jak dobrze wypolerowana szyba (nie wspomnę o tym, że wyglądam jak słonica).
Na szczęście jestem duża i wiem, że... jestem WYJĄTKOWA (powiedzcie to sobie głośno, a zobaczycie jakie to przyjemne!). Ba, okazuje się, że jestem wyjątkowa jeszcze bardziej niż mi się zdawało, bo mój telefon nie jest modelem C i do tego ma stłuczoną szybkę.
Ps. Jednak podkręciłam swoją wyjątkowość wizytą u wyjątkowej Pani Ani manikiurzystki (wczoraj byłam przekonana, że to wyjątkowy fioletowy!)