Blue Monday, prezerwatywa dla kobiet i śmierć Antonio
Gosia Ohme
19 stycznia 2015, 23:45·2 minuty czytania
Publikacja artykułu: 19 stycznia 2015, 23:45Rano usłyszałam, że dziś jest Blue Monday czyli wprowadzone przez Cliffa Arnalla (psychologa!) określenie najbardziej depresyjnego dnia w roku. Hahaha. Rozśmieszyło mnie to. Jestem chodzącą optymistką i niewiele mnie obchodzą nazwy dni. To tylko niepotrzebne etykiety, które kończą się samospełniającą przepowiednią.
Zignorowałam brytyjskiego uczonego niepotrzebnie, bo mój niebieski poniedziałek rozpoczął się od:
1. Niezbyt miłego avizo, które odebrałam ze skrzynki (godz. 8.05)
2. Średniego kurtuazyjnego sms'a, który mógłby być średni, ale na pewno nie kurtuazyjny (8.55?)
3. Nieśredniego i niekurtuazyjnego telefonu, który wszystko namotał i zrobił ze mnie głupią ćmę (12.00-12.45?)
4. Telefonu od dzieci, że jedno dziecko (starsze) tłumaczy drugiemu, co to jest prezerwatywa i czy mogłabym taką kupić, bo podobno można z niej dmuchać balony (Anna Grzywacz, help!) (po 14.00)
5. Telefon od Pana Krzysztofa (miłego hydraulika z love story) z wyceną remontu łazienek (dlaczego, dlaczego, dlaczego... tak drogo?!) (okolice 15.00)
6. Jeszcze jeden telefon do głupiej ćmy, która zmieniła się w trakcie rozmowy w "trupią główkę" (to podobno największa ćma w Polsce), och! (15.00-16.00)
7. Konie z Klarą, gdzie podobno flirtowałam z kolegą, bo stałam do niego przodem i tak się śmiałam idiotycznie jak Jessie (animowana postać w grze, która chodzi na randki i zbiera punkty za uważne całusy bez bycia przy tym złapaną). Interpretacja sytuacji jako flirtu należy do obrażonej córki, która raz jeszcze zapewniła mnie, że powinnam być sama do końca życia. Dlaczego? Bo tak jest FAJNIE.
8. I uwaga Rodzice Fanów Violetty, dziś jest dzień małej żałoby, bo zmarł Antonio. Kim dokładnie jest, nie wiem. Klara, ocierawszy z moją pomocą łzy z policzków, zapewniła mnie, że jest (właściwie był) fajny i trochę stary. Ja kojarzę tylko ojca Violetty, przystojnego wdowca, w którym się kocham.
Nie pomogła kąpiel z pianką. Ani rozmowa o gażach w USA za role umierających w filmach (to dlaczego nie grasz trupa?- padło logiczne pytanie. No właśnie...dlaczego?). Ani rozmowa o pozytywnych aspektach życia (po rozmowach o bogatych "trupach" wypadło blado). Ani też przypomnienie narciarskich planów wyjazdowych (dlaczego nie jedziesz z nami? Bo NIE). Ani obiecanka konika do kolekcji. Nic.
Jemy więc lody waniliowe. Cóż, zachowania postżałobne należą się też matce. Myślę o jutrzejszym poranku, w trakcie którego powinnam być w pracy, niania ma rehabilitację, ojciec ważne spotkanie, a dzieci ferie. Czy zabrać je zatem do pracy, ale to może być przypadek Koszmarnego Karolka, którego ojciec zabrał do roboty i prawie ją stracił. Czy też może spóźnić się do owej pracy i też ryzykować? Wyciskam na pocieszkę karmel na lody, by przyładować kalorie. Muszę naprodukować dodatkowe ilości serotoniny, bo Blue Monday jeszcze się nie skończył. I już prawie czuję syntezę hormonu szczęścia w moim mózgu, gdy nagle dziecko numer 1 pyta mnie, czy są prezerwatywy dla kobiet? Jezuuuu. Chcę już Yellow Tuesday!