Tak, w takich chwilach mam wrażenie, że nie ogarniam. Wtedy zastanawiam się, czy wszystkie matki tak mają, czy tylko te mieszkające same z dziećmi? Czy to jest kwestia mojej osobowości czy wszystkie typy osobowości tak mają? Czy jestem jedyną beznadziejnie nieogarniętą matką z podwarszawskiej miejscowości?

REKLAMA
logo

Przez większość czasu mam wrażenie, że ogarniam. Moje dzieci. Ich szkołę, zajęcia dodatkowe (każdego dnia razy dwa), higienę, leki, porządek, ubrania, zwierzęta (liczne), gry, filmy, petszopy, rysunki, kable do telefonów, telefony, szybki do wymiany, inne kable, kubki (jeden z „K“, drugi z „J“), pomysły na weekend, kolegów i koleżanki, wspólne nocowanie, pokazy mody, żarcie (zdrowe i niezdrowe), hasła do sprzętów i w Internecie, zawieszające się komputery, śmieciaki, poszewki do jaśków, książki, podręczniki, prace domowe, lektury, magnesy na lodówkę i tak dalej i tak dalej i tak dalej. Uruchamiam rezerwy fizyczne i psychiczne i zamieniam się w multitaskujący kombajn, który napiera na okolice podwarszawskiej miejscowości. Aż do czasu, gdy szlag mnie trafia. I kombajn też.
Wczoraj. Nie wiem, czy pod wpływem nadchodzącego poniedziałku, nowej pracy czy powrotu do budynku, jakim jest dom i obowiązki w nim- weszłam i... Duży pies, który jest ze schroniska i cały czas ma wrażenie, że jedzenia zabraknie, dopadł niewyniesiony (moja wina!) worek z jedzeniem i rozwalił na pół kuchni. Zjadł co trzeba, a reszta walała się po podłodze. Jamniczek zwany Blum dostał cieczkę, bo nie zdążyłam (dwa razy odwołałam zabieg) ją wysterylizować po pierwszej. Czeka mnie więc kolejne 3 tygodnie rui (używam profesjonalnego słownictwa). Wpadam w panikę, bo nie pamiętam, czy stary adoptowany jest wykastrowany (może nie powinnam się martwić, bo ma 10 lat?).
Rozpakowuje zakupy i przypominam sobie, że nie mam chleba. Nawet tostowego. Będą jeść chrupkie, bo zdrowe (ja oczywiście nie jem pieczywa oprócz subway’a dziś w kinie). W tym czasie z góry dochodzi zapach z łazienki. Rury. Śmierdzące wylewające rury, które z jakiegoś tajemniczego powodu dają o sobie znać raz na dole w łazience dla gości, raz na górze w mojej sypialni (i wyszło, że mam dwie łazienki). Pan Krzysztof, przyjazny hydraulik ratujący nas nieraz, potrafi poradzić sobie z problemem na około trzy tygodnie (wtedy wdycham jaśminowy zapach swojej sypialni) i ani dnia dłużej. Racjonalne byłoby wezwanie nowego speca, ale mieszkanie pod miastem nie sprzyja takim zmianom, a poza tym bardzo lubię pić z nim kawę. Opowiada mi o swoich rozterkach sercowych i jest taki słodko nieporadny (nie wie, jak zaprosić na randkę pewną wdowę, która ma piękny biust).
Wysyłam więc sms i czekam dosłownie pół minuty, by Pan Krzysztof zapowiedział się na wieczór. Kawa wieczorem z Panem Krzysztofem brzmi jak romans z rurą w tle ☺.
W międzyczasie Klara szuka figurek z papieru, które zrobiła przed świętami, ale pani, która sprzątała uznała zapewne za plastyczne nieważne coś i wyrzuciła. Obiecuję, że znajdę, poganiana przez Syna, który nie może doczekać się na wspólne oglądanie pierwszej części Hobbita (w południe kupiliśmy special edition!), a chcemy sobie przypomnieć przed wizytą w kinie. Odpowiadam, że „zaraz przyjdę“ (to też Wasze najczęstsze zdanie???) i rozkładam zakupy, odcinam metki od swetra i spodni (to moje natręctwo!) oraz wyjmuje talerze ze zmywarki (nienawidzę tego robić). W tym czasie jamnik rozwala świąteczną poduszkę i gania po salonie kawałki gąbki. Klara jest głodna, Jurek chce koktajl, a ja czuję, że w tym momencie mój kombajn rozpada się na drobne kawałki.
Tak, w takich chwilach mam wrażenie, że nie ogarniam. Wtedy zastanawiam się, czy wszystkie matki tak mają, czy tylko te mieszkające same z dziećmi? Czy to jest kwestia mojej osobowości czy wszystkie typy osobowości tak mają? Czy jestem jedyną beznadziejnie nieogarniętą matką z podwarszawskiej miejscowości? I wtedy postanawiam zadzwonić do mojej przyjaciółki Jaśminy. Odbiera jej Syn, a mój chrześniak, i na pytanie, gdzie jest Mama, odpowiada „Pojechała po fajki“. Ulga. O rany, jaka ulga! Ona też nie jest idealna. Pali fajki i Syn o tym wie. Moja kochana niezawodna J.!!!
A mój nieco lepszy nastrój mija dokładnie w momencie, gdy Syn próbuje odpalić special edition Hobbita i okazuje się, że wydałam ponad stówę na jakąś kolekcjonerską płytę z komentarzami twórców i hasłami dla wtajemniczony psychofanów tego filmu.
Co syn komentuje: „U Taty jest prawdziwy. Może zadzwonisz?“. Nieeeeeeee!!!!!!!