Lewa i Prawa do Agnieszki Kublik
Gosia Ohme
29 grudnia 2014, 14:28·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 29 grudnia 2014, 14:28Agnieszka Kublik wszczyna dyskusję o granicach macierzyńskiego ekshibicjonizmu, praw matki i dziecka w warunkach społecznych kontra praw nie-matki i nie-dziecka, którzy znajdują się w tej samej przestrzeni, co kupa w restauracji, naga pierś w centrum handlowym, sikanie na trawę na placu zabaw i tym podobne. Jestem rozdarta.
Moja lewa część należy do matek, do ich odzyskanych praw, do braku wstydu, nieprzepraszania za ograniczenia, które muszą pokonywać, do otwartości i odwagi w byciu matką zawsze i wszędzie z wielowymiarowością tego zjawiska. Moja prawa część jest estetycznie wrażliwa, rozumie inny punkt widzenia, nie lubi arogancji i wszechmożności polskiej matki, ceni intymność w kontakcie rodzic - dziecko i intuicyjnie czuje, że w większości sytuacji potrzebny jest kompromis. Lewa i Prawa się nie lubią i zwalczają wzajemnie. Od niemal stu lat.
Historycznie rzecz ujmując to właśnie wtedy, ponad sto lat temu zadecydowaliśmy, że kolejne stulecie należy do dzieci. Książka szwedzkiej pisarki Ellen Key „Stulecie dziecka“ zapoczątkowała ideę pajdocentryzmu, który postawił dziecko w centrum naszego świata i skierował wychowanie na funkcję serwisową wobec dziecka.
Nauczono nas przez ostatnie kilka dekad, że:
1. Dobre dzieciństwo równa się dobre życie.
2. Dobry rodzic (głównie myślimy tu o matce) równa się zdrowe dziecko.
3. Dobra miłość rodzicielska równa się dobra relacja partnerska w dorosłym życiu.
4. Dobre dzieciństwo to kamień milowy zdrowia psychicznego.
Nie pozostaje nam nic innego, jak wyniesienie dziecka na piedestał i jego matki.
Idea piękna, choć ryzykowna. Posadzony tam raz malec niechętnie z niego zejdzie. Wydaje przesadny, arogancki i roszczeniowy krzyk o wszystko. Postawa ta często współgra z naszymi matczynymi zachowaniami. W ostentacyjnym i bezkompromisowym obnoszeniu się z macierzyństwem jakby to było sacrum, któremu towarzyszyć zewsząd powinien zachwyt.
Nie- mówi moja Prawa. Po pierwsze nie każdy chce być rodzicem i towarzyszyć naszemu rodzicielstwu. Po drugie nawet jeśli jest rodzicem, to nie w każdej chwili musi nim być (na kolacji w restauracji). Po trzecie nie każdy jest rodzicem o takiej samej postawie wobec karmienia, sikania, darcia się w miejscach publicznych. Mam wrażenie, że czasami o tym zapominamy. Lewa jest oburzona.
Bo ma dość życia w podziemiu. Przepraszania za to, że dziecko płacze w samolocie, bo się boi, jest zmęczone czy chce mu się jeść. Wstydzenia się poplamionej bluzki od laktacji, mimo podwójnych wkładek, stanika i filcowego swetra. Ma dość nazywania ją ciężarówką. Tak, arogancko zażąda w tramwaju miejsca, bo ma problem z trzymaniem moczu w trakcie ciąży i boli ją podbrzusze. A jak urodzi to będzie karmić, gdzie chce i jak chce, bo naprawdę ostatnie o czym myśli po setnej nieprzespanej nocy to organizowanie przestrzeni tak, by nie urazić innych! Wypoczętych na zakupach nie-rodziców. Mam Was w d... - myśli- podobnie jak Wy macie mnie, gdy stoję w kolejce, jadę środkami komunikacji miejskiej czy niosę ciężkie siaty i niestety nie zmieszczę się do windy, bo jest komplet pasażerów.
I Lewa i Prawa mają rację. Czy muszą żyć w opozycji? Nie. Gdyby Prawa uruchomiła więcej empatii, pochyliła się nad Lewą i jej siatkami, to i Lewa zabrałaby kupę w ustronne miejsce i pozwoliła
Agnieszce Kublik zjeść w spokoju. Wszystkie konflikty mają swoje źródło w braku umiaru. Tu jest podobnie.