26 muffinek do klasy 2B mojej córki Klary. Dwie blachy szarlotki do 5B klasy Jurka. Czekolada pod paznokciami (pokrytymi żelem), na zębach, eleganckiej bluzce, która miała błyszczeć w TV, na stopach (jak to się tu dostało???) i włosach sklejonych dodatkowo karmelową polewą.

REKLAMA
logo
Jak zwykle na ostatnią chwilę. I jak zwykle fakt ten obojętny jest synowi, a negatywnie nieobojętny córce, która nie lubi pośpiechu. On to klon temperamentalny matki, ona inny genotyp. Oboje zgłosili się, że ich matka upiecze. A że matka lubi startować w konkursach na matczyne kompetencje postanawia piec od 20.00 do 24.00 dzień przed.
Zanim jednak przystąpi do pracy, musi uporać się z korkami i półtoragodzinnym dojazdem do domu. Brawo. Nie ma jeszcze ani jednego jajka i ani kszty mąki. Z wywieszonym jęzorem biegnie do supermarketu, odbierając jednocześnie telefon od syna upominającego o strój na jutrzejsze Jasełka. Fuck. Jeszcze to! Postanawia szybko ogarnąć zakupy, które dwukrotnie wydłużają się, bo wisi na telefonie z kolegą Gastronomem, który instruuje ją, co ma zakupić do produkcji babeczek (słaby zasięg internetowy w sklepie nie pozwala jej zajrzeć na ulubioną stronę). Jajka, mąka, soda, proszek do pieczenia, kakao, masło, czekolada, mleko i polewy. Jakie polewy i na których półkach?! Gastronom instruuje, że obok budyniu. Są! Kwiatki i literki oraz serca. Gastronom krzywi się, że niegwiazdkowe. Cytuję "ma być atmosfera świąteczna"... Czy gastronom myśli, że będzie teraz jeździć w korkach w poszukiwaniu atmosfery? Tłumaczy mu asertywnie jako znawczyni od dzieci, że jest im wszystko jedno, byle było kolorowo.
G... prawda. Klara mruczy pod nosem, że to nie mają być urodzinowe muffinki tylko wigilijne. Po kim ona taka logiczna (bo nie po matce przecież)?
Ja matka wrzucam do bagażnika produkty i wracam się do sieciówki po białą koszulę i spodnie (mają być eleganckie, a syn posiada tylko dresowe). Na szczęście postanawia wystąpić w adidasach, więc nie muszę szukać lakierków. Rzeczy syna lądują w koszyku plus moja fajna bluzka, skarpetki, czapka i błyszczyk i lecę do kasy zapłacić, nękana telefonami od dzieci, kiedy będę.
Zakładam fartuch, Jurek leży na kanapie i instruuje, że szarlotka ma być duża, ładna i z kratką, Klara krzyczy, że zaraz zejdzie mi pomóc. Mam regularnie utrwalany stereotypowy podział ról. Wbijam jajka do miski z mlekiem, gdy wpada moja córka i obrażona wypada, że śmiałam wbić te jajka bez niej. Bo to jest najlepsze. No jasne... Miałam wiedzieć, że wbijanie jajek jest ulubioną czynnością Klary. Foch. Trzaśnięcie drzwiami i zostaję sama na polu bitwy. Jurek chce kolację, psy też, papuga nie ma kolby, a chomik wody. A mi zostały dwie i pół godziny do północy. Każę synowi samemu zrobić sobie kanapki (walczę jednak ze stereotypem!), wyganiam psy. Foch i fochy dwa. Tylko papuga i chomik są mi życzliwe.
Ugniatam ciasto na szarlotkę, trę jabłka i biegnę udobruchać Klarę i zaprosić do pieczenia. W końcu to ma być wspólne. Nasze. Przepraszam, obiecuję nigdy więcej, ba! mówię, że wyrzucę te jajka, by mogła wbić swoje. Przybijamy piątkę, żółwika i niedźwiedzia i w babskim kulinarnym sojuszu schodzimy na dół. Męskiego focha nie trzeba rozganiać, bo załatwiły to kanapki z pasztetem (tu stereotyp znów się potwierdza). Jest mi niedobrze, bo zjadłam palcami śledzia z pudełka w sklepie i posłuchałam Gastronoma, który kazał popić świeżym sokiem marchwiowym. Fuj. Wyjmuję ulubiony jogurt z czerwonej pomarańczy i zabijam smak. Klara pośpiesza mnie w robocie.
Domofon. Przyjaciółka z kwiatami od Nieznajomego, który wysyła je do dawnej pracy, bo nie wie, że mnie tam już nie ma. To czwarty bukiet. Albo piąty. Tym razem czerwone tulipany i list. Czytam i przecieram oczy. Miałam randkę...dwa tygodnie temu!!! I nic o tym nie wiedziałam. Cóż, to jest odpowiedź na to, dlaczego muszę sama upiec 26 muffinek i szarlotkę.
Klara miksuje, Jurek komentuje, a ja odpowiadam na smsy: a) przyjaciółki, która pyta, czy wiem kim jest Nieznajomy, b) Gastronoma, który oczekuje efektów pracy, c) Taty, który nie może wymienić gwiazdkowej koszulki Jurka, bo jest z kołnierzykiem, a on nie znosi, d) inne. Jestem nieuważna, więc zapominam dodać masło. Muffinki są w piecu, więc zorientowawszy się, wyciągam i opróżniam foremki, robiąc z tego paćkę, która spływa po brzegach. Myję więc foremki i napełniam jeszcze raz, rozglądając się nerwowo, czy Klara nie widzi, bo będzie obraza, że zepsułam jej dzieło. Uff. Wlepiła nos w swój telefon i nie zauważyła.
Jurek zasypia na kanapie, a my ozdabiamy. Klara zapomina o świątecznej atmosferze i wykleja serca, gwiazdki i słowa. Mamy muffinkę ZIMA. BLUM (imię jamnika). LOVE. I VIOL (ETTA się nie mieści, więc na twarzy Klary pojawia się znajome zaciśnięcie ust). Wyrzucamy niedorobioną Violettę, a ja tłumaczę jej, że to jest za długie imię. Okazuje się nagle, że głupio ją (Klarę) nazwałam, a Violetta to jej wymarzone imię i byłaby bardzo szczęśliwa, mogąc je zmienić.
Ja nie. Zamykam dyskusje o zmianie imienia w koszu na śmieci, gdzie ląduje muffinka VIOL.
Klara zasypia obok Jurka, a ja kończę sprzątać. Jestem zmęczona, ale to jest to miłe zmęczenie matki, która wie, że dziś znów była niedoskonale bliska ze swoimi dziećmi. Bliska w fochu, łzach, śmiechu i czekoladzie na zębach. I w muffince VIOL. Znów wybiliśmy młotkiem na ich tablicy DZIECIŃSTWO fajne wspomnienia. A ja zapisałam to w MamaDu. Dwa razy, bo raz mi się skasowało!
Godzina 1.32 Witajcie :-)