Ile razy można partnera zostawić, nim on powie dość? Czyli o tym, że poniewieranie mężczyzną do rzadkości nie należy.
mandtwins
05 lutego 2016, 22:55·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 05 lutego 2016, 22:55
Po latach spotykam koleżankę z czasów studiów.
W domu maleńki synek, w miarę dobra praca, mieszkanie na kredyt i mąż - jest szczęśliwa.
Przynajmniej na taką wygląda na portalach społecznościowych.
Nie wiem tylko czemu, podczas wspólnie wypijanej kawy, moja znajoma, Agata, postanawia ściągnąć maskę i się otworzyć...choć nie widziałam jej dobrych kilka lat.
"Pamiętasz, jak cztery lata temu, przed ślubem zostawiłam na kilka tygodni Grzegorza? A potem znowu i znowu? Boże, po cholerę do niego wracałam! "
Pamiętam...
Pamiętam o wiele więcej, choć nic nie mówię, tylko potakuję głową i ze zrozumieniem patrzę na jej twarz. Potem spuszczam głowę, bo uświadamiam sobie, że nie potrafię patrzeć jej w oczy.
Pamiętam to wszystko, bo nigdy nie zdołałam zrozumieć jej zachowania w tamtym okresie...
Była z Grzegorzem kilka lat, chyba już od liceum. Przyjechali do jednego miasta, na studia. Agata miała ochotę się wyszaleć, więc wynajęła mieszkanie z kilkoma kolegami z grupy ze studiów. Nie chciała mieć przy sobie Grześka. Jemu było z tym źle, bo jak to, w obcym mieście, tak osobno; ale ona mu tłumaczyła, że przecież są razem, ale ona potrzebuje kolegów, bo tak jej będzie łatwiej się uczyć, ona jest kobietą, a studia techniczne - on rozumiał, bo co mógł zrobić innego. I wynajął osobne mieszkanie, z kolegami...
Żyli tak, kilka lat, spotykając się co jakiś czas na wspólnych imprezach, czasem to on odwiedzał ją w mieszkaniu, innym razem ona jego, jeździli też razem w odwiedziny do rodzinnego miasta.
"Gdy nie mogłam zajść w ciążę, gdy się okazało, że przez tą okropną dietę nigdy nie będę mogła mieć dzieci, poczułam, że on, który zaakceptował mnie taką, jaką jestem i chce ze mną wziąć ślub...pomyślałam, że to musi być facet mojego życia" - Agata wyrywa mnie z rozmyślań.
No tak - myślę, choć nadal się nie odzywam. Przypominam sobie, jak Agata, odchudzona doszczętnie, ale też bardzo zadowolona ze swojej przemiany raz po raz zostawia na kilka miesięcy Grzegorza, by wchodzić w związki z kolejnymi, nowo - poznanymi facetami... Było ich trzech, czterech w ciągu kilku lat? Wszystkich miałam okazję poznać na wspólnych imprezach, wyjściach w większym gronie - tym samym, niezmiennym od lat, które znało też dobrze jej obecnego męża. Przecież stale się przez te wspólne spotkania przewijał
Po każdym kolejnym rozstaniu wracała na kolanach do niego, do Grzegorza, choć najczęściej z ogromnym misiem, zalanymi od płaczu policzkami i kajając się, jaka to była głupia, błagała o powrót.
On za każdym razem się zgadzał.
Po jakimś czasie okazało się, że szalony bieg po figurę zakończył się i pozostawił ją bezpłodną. Znów wróciła do Grzegorza. Zaręczyli się i w końcu, gdy skończyła studia, zamieszkali w kawalerce. Tylko we dwoje.
Później, będąc już od kilku tygodni czy miesięcy narzeczoną, kilkakrotnie przychodziła do knajp z kolegą jednym czy drugim. Czule szepcząc sobie do uszu delikatnie się obejmowali i przytulali...
W międzyczasie razem z narzeczonym kupili mieszkanie na kredyt.
Zanim wzięli ślub Agata zdążyła jeszcze dwa razy zerwać zaręczyny.
Z podobnych, jak przednim razem względów.
Dla jednego kolegi.
Tego, który tak czule szeptał wtedy do ucha.
"Tyle lat staraliśmy się o Franka, tak strasznie pragnęłam urodzić dziecko, w ogóle być w ciąży i urodzić, byłam pewna, że gdy zostanę mamą wszystko się odmieni."
Mogę się tylko domyślać, w jaki sposób Agacie, po kilku latach usilnych starań udało się zajść w ciążę i urodzić dziecko. Po raz kolejny słucham jej w milczeniu nie mogąc nic powiedzieć.
Nie potrafię wydusić z siebie nawet słowa pocieszenia. Źle się z tym czuję.
"Nie potrafię być z nim szczęśliwa. Kocham nasze dziecko, ale to nie były moje marzenia, nie takiego życia pragnęłam. Po ślubie postawiłam Grzegorzowi warunek, by pozwolił mi na dobry kontakt z przyjaciółmi, wiesz, wyjścia kilka razy w miesiącu chciałam się widzieć z (tu padają imiona kolegów z knajpy), ale oni obaj sobie poznajdywali kobiety i już zerwali zupełnie kontakt. W ogóle nie chcą mnie znać." - Agata kontynuuje, a ja, słysząc to tylko upewniam się, że nie powinnam się odzywać.
Wyznanie Agaty powoduje, że w głowie mam mętlik. Od nawału myśli i silnych emocji aż boli mnie głowa.
Nie potrafię zrozumieć, i nigdy nie potrafiłam, jak można zostawić swojego chłopaka/narzeczonego/męża kilka razy, a potem do niego wracać...
Rozumiem raz... OK, chce się spróbować czegoś innego, przekonać, czy to miłość, ale kilkukrotnie?
Jak można kogokolwiek w taki sposób traktować? Tak ranić...nawet, jeśli ta druga osoba kocha na tyle mocno, że wszystko wybacza?
To kwestia wartości wyniesionych z domu?
A może jest niedowartościowana, niepewna siebie, a zdobywanie nowych mężczyzn sprawia, że czuje się atrakcyjniejsza?
Czy w ogóle można szanować osobę którą tyle razy się zdradzało?
Bo jak nazwać takie zachowanie, gdy zostawia się najbliższą osobę, tylko po to, by poznać bliżej inną, a potem, do tej pierwszej, "najbliższej", wracać?
Rozumiem niepewność, spory, niedogadania, strach o przyszłość, rozumiem potrzebę sprawdzenia czy to TO, ale chyba wszystko powinno mieć jakieś granice?
Gdybym trzeci, czy czwarty raz z rzędu tak miała dosyć swojego chłopaka/narzeczonego/męża że miałabym ochotę go zostawić zaczęłabym się zastanawiać, czy naprawdę to, co myślę, że do niego czuję, jest prawdziwe...
Nie potrafiłam niczego doradzić Agacie. Nie potrafiłam powiedzieć jej szczerze, prosto w twarz, co o jej postępowaniu, co o tej całej sytuacji myślę.
Zresztą mam nadzieję, i wyglądało na to, że chciała się tylko wygadać.
Gdy zaczyna mówić, że chciała urodzić dziecko tylko dlatego, że wszystkie koleżanki wokół miały dzieci, były w ciąży lub ciążę planowały, a ona nie mogła i czuła się gorsza uświadamiam sobie, że dłużej już nie wytrzymam.
Uśmiecham się przepraszająco, zostawiam pieniądze za nietkniętą kawę, napiwek dla kelnera i tłumacząc, że muszę pilnie wracać do domu, bo już i tak długo się zasiedziałam, odchodzę.
Słyszę jeszcze, że koniecznie musimy się spotkać w większym gronie, ale tylko się uśmiecham smutno i macham ręką na pożegnanie.
Już wiem, dlaczego tak oziębiłam kontakty, że nie spotykamy się w ogóle.
Nadal nie umiałabym spojrzeć jej mężowi w oczy.
A Agata?
Nadal jest szczęśliwa.
Nowi znajomi uważają ich za najlepiej dobraną na świecie parę.
Ci starzy pewnie też - to co ich łączy to najprawdziwsza miłość - w końcu tyle razem przetrwali...